Chio-chan no Tsuugakuro – odcinek 1

 

Droga do szkoły, niby nic takiego, chyba że jest się bohaterem lub bohaterką anime. W takim przypadku tę codzienną czynność może przerwać dosłownie wszystko – nagły najazd kosmitów, atak wrogich mechów, wyznanie miłosne, a nawet śmierć rzeczonego bohatera. Gdyż jak powszechnie wiadomo, ciężarówki-ninja oraz tajemnicze choroby objawiające się uroczymi rumieńcami i szklistymi oczętami nie wybierają dnia, ani godziny! Problem nieco innej natury ma Chio-chan, czyli tytułowa bohaterka omawianej serii. Otóż Chio zaspała, a upatrzony skrót do szkoły (szanowanej, prywatnej placówki edukacyjnej) okazuje się zamknięty z powodu robót drogowych. Przez chwilę dziewczyna rozważa zupełnie normalne wyjście, czyli pójście inną drogą i ewentualne spóźnienie, ale jako zapalona graczka dochodzi do wniosku, że dotarcie do szkoły w stylu asasyna ma więcej sensu i co więcej, może się udać (jakimś cudem)… Potem następuje długa sekwencja spaceru po dachach i towarzyszące jej niespodziewane wydarzenia, z „zabawą” w Robin Hooda włącznie. Mimo wszystko Chio nie ma ochoty kusić losu i na drugi dzień postanawia wyjść odpowiednio wcześnie, co nie ratuje jej przed kolejną porcją przygód, tym razem spowodowanych pojawieniem się znajomej z klasy.

 

 

Kurczę, dałam sobie dzień na przetrawienie tej serii, ale nadal nie bardzo wiem, co mam o niej myśleć. Na pewno są tu sceny udane i całkiem zabawne, ale niestety jest ich zbyt mało, by przekonać mnie do anime już po pierwszym odcinku. W sensie, to zdecydowanie nie jest produkcja dla każdego, zaprezentowany humor jest szalony, ale niekoniecznie strawny. Niestety wiele żartów przeleciało tak nisko, że aż musiałam schylić głowę z zażenowania. Akceptuję ogólną koncepcję, dlatego nie mam zamiaru punktować jak mało sensu ma łażenie po cudzych dachach (na dodatek w sposób sugerujący, że jest to czynność prosta, lekka i przyjemna), ale „żarciki” kręcące się wokół płynów ustrojowych obcych osób, lądujących na bohaterce, tudzież jej skłonność do taplania się w miejscach brudnych i śmierdzących daleko wykraczają poza moją skalę tolerancji. To było obrzydliwe i po prostu niesmaczne. Niestety poziom fanserwisu, którego wbrew pozorom wcale nie ma tak dużo, puka w dno od spodu i potrzeba prawdziwego amatora podobnych popisów, żeby docenił pomysł twórców.

 

Na plus natomiast zaliczam galopującą wyobraźnię Chio, która może nie należy do najbystrzejszych dziewcząt, ale mimo wszystko daje się lubić. Inna sprawa, że anime pozostaje zlepkiem pojedynczych scen i gagów, nijak nie układających się w spójną i interesującą całość. Dlatego te dwadzieścia minut z hakiem dłużyło mi się niemiłosiernie. Widać, że seria miałaby więcej sensu jako miniatura z kilkuminutowymi odcinkami. Widz nie zdążyłby się zmęczyć i znudzić, a całość nie wołałaby tak rozpaczliwie o jakąś namiastkę wątku głównego i kompozycję. Zapewne nie rzucałyby się wtedy w oczy także niedoróbki graficzne – biedne to niesamowicie, krzywe i niedopracowane. W jednej ze scen przez spódniczkę bohaterki przebijają nogi i majtki, i chociaż można by to uznać za fanserwis, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to po prostu błąd osób odpowiedzialnych za grafikę i animację.

Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że twórcy w tym szaleństwie znajdą metodę – odrobinę zwolnią tempo i ograniczą liczbę żenujących żartów, zmniejszając tym samym natężenie chaosu na ekranie.

Leave a comment for: "Chio-chan no Tsuugakuro – odcinek 1"