Kyoto Teramachi Sanjou no Holmes – odcinek 3

Moje oczy krwawią! Zapomnijmy na chwilę o fabule i postaciach i skupmy się na oprawie wizualnej, a właściwie czymś, co ją udaje. Nie wiem, czy japoński rynek anime działa aż tak prężnie, że studiu Seven zabrakło ludzi do pracy i zatrudnili grupkę pozbawionych talentu dziesięciolatek, czy po prostu ekipa ma wszystko gdzieś i rysuje na odwal się. W każdym razie, efekt jest tragiczny pod każdym względem. Projekty postaci są krzywe, ale to bardzo krzywe i kanciaste – można się oczywiście okłamywać, że to tylko inspiracja kubizmem, ale po co? Zbliżenia są do luftu, tła także, a o postaciach w lekkim oddaleniu żal wspominać. Animacja zdecydowanie zbyt szybko zmierza w kierunku pokazu slajdów – nagminnie wykorzystuje się te same ujęcia, ekspresja twarzy prawie nie istnieje i to w ogóle cud, że ktoś tu jeszcze porusza ustami. Tak brzydkiej i niedopracowanej serii nie widziałam już dawno, za takie coś powinni wsadzać do więzienia z dożywotnim zakazem posługiwania się czymś, co chociażby przypomina ołówek, kredkę lub cienkopis.

 

 

No dobrze, to teraz odrobinę optymistyczniej – fabuła osiadła na mieliźnie, ale z daleka od warstwy mułu, w którym mogłaby się zagrzebać. W trzecim odcinku bohaterowie udają się na górę Kurama – planowali tylko zwiedzanie, ale ojciec Kiyotaki poprosił go o małe śledztwo w domu niedawno zmarłego pisarza. Otóż artysta zostawił swoim synom zwoje, które ktoś wkrótce po odczytaniu testamentu spalił – młodzi mężczyźni chcą wiedzieć, kto to zrobił i dlaczego. Cóż, widz wie to jeszcze przed openingiem, ale nic to, przy okazji rozwiązywania sprawy dostajemy garść ciekawostek o japońskiej sztuce i oczywiście małą porcję dramy (widać bez tego anime obejść się nie może). Mimo wszystko nie było tak źle – Kiyotaka nie był tak irytujący, jak w poprzednim epizodzie, i chyba powolutku zmierzamy w kierunku jakiegoś romansu, który dla odmiany zapowiada się sympatycznie. Na dodatek do samozwańczej ekipy detektywistycznej dołącza kolejny „bisz” (w zamierzeniu). Szału nie ma, seria żadnych części ciała nie urywa, ale jest oglądalna – pod warunkiem, że jesteście odporni na graficzną biedę z nędzą. Inna sprawa, że sezon letni nie rozpieszcza, mamy serie złe, jeszcze gorsze i trochę przeciętniaków, plus rzeczy udane, które można policzyć na palcach jednej ręki średnio utalentowanego sapera.

Podsumowując – Kyoto Teramachi Sanjou no Holmes to jednak potężne rozczarowanie, które jakimś cudem jeszcze nie szoruje brzuszkiem po dnie i tylko dlatego daje się oglądać, przy wtórze zgrzytających zębów oczywiście. Bohaterowie są mdli, ze szczególnym wskazaniem na Aoi, będącą skrzyżowaniem mebla i „durnostojki” zbierającej kurz. Kiyotaka to irytujący geniusz, jednakże mający swoje momenty – znośny o tyle, że zazwyczaj nieanatomiczna krzywizna jego twarzy przysłania wszystkie inne problemy, jakie widz może mieć z tą postacią. A miało być tak pięknie…

Leave a comment for: "Kyoto Teramachi Sanjou no Holmes – odcinek 3"