Planet With – odcinek 1

Na samym początku muszę uczciwie przyznać, że rzucone bez kontekstu nazwisko Satoshiego Mizukami niewiele mi mówi. Tytuł Hoshi no Samidare już owszem, ale nadal nie mogę powiedzieć, żebym znała szczegóły. Z twórczością mangaki kojarzą mi się głównie trzy słowa: „absurd”, „chaos” oraz „komedia”. Po seansie pierwszego odcinka Planet With widać, że jak najbardziej pasują.

Nastoletni Souya Kuroi dwa tygodnie temu przeprowadził się do małego nadmorskiego miasteczka i choć nie zdążył jeszcze z nikim nawiązać bliższych znajomości, to jedna z klasowych koleżanek bardzo interesuje się tym, jak chłopak sobie radzi. Po części z czystej ciekawości, a po części na pewno z obowiązku, wszak mamy do czynienia z przykładną uczennicą i przewodniczącą klasy, której imienia Souya nie jest jednak w stanie zapamiętać. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż pamięć krótkotrwała mu szwankuje, a dodatkowo nastolatek tuż przed zmianą miejsca zamieszkania nabawił się amnezji i rzekomo stracił całą rodzinę w wypadku. Piszę „rzekomo”, ponieważ już pierwszy rzut oka na jego „opiekunów” wystarczy, by wiedzieć, że coś jest mocno nie tak. Nie żeby w tym świecie działało normalne prawo (no wiecie, opieka społeczna, policja, sądy i takie tam)… A przynajmniej Souya zupełnie nie kwestionuje swoich nowych, bądź co bądź dziwacznych warunków mieszkaniowych, chociaż w normalnych okolicznościach zdecydowanie byłoby co kwestionować, bo przebrana za pokojówkę panna imieniem Ginko i wpierniczający kapustę kotopodobny stwór zwany Nauczycielem/Mistrzem wyglądają dosyć podejrzanie.

Podobnie jak Niezidentyfikowany Obiekt Latający, który niespodziewanie pojawia się w okolicy miasteczka oraz w wielu innych miejscach na świecie. Wybucha typowo japońska, czyli w sumie dosyć spokojna panika – władze zarządzają ewakuację, myśliwce podrywają się do lotu, a uczniów spędza się do sali gimnastycznej, gdzie chyba mają poczekać na swoją kolej do opuszczenia miasta…

W sumie byłoby to w miarę normalne postępowanie, gdyby na niebie nagle nie pojawiły się dziwaczne roboty atakujące przybyły obiekt. A tak właściwie to „odziana” w robotyczne zbroje tajemnicza zgraja, zdaje się superbohaterów. „Zdaje się”, bo na tym etapie nic tak naprawdę nie wiadomo. Szast, prast i po krzyku – dziwaczny obiekt zostaje zniszczony, a bohaterzy znikają bez śladu… Tymczasem jednak Ginko informuję Souyę, że właśnie przyszła pora, by zacząć działać. Cokolwiek to oznacza… Tak czy siak, wyposażony w wątpliwej urody gogle (?) chłopak późną nocą napada jednego z superbohaterów (którego historię poznajemy w trakcie walki z NOL-em – Hideo, w dzieciństwie stracił matkę w pożarze, co zainspirowało go do zostania strażakiem, obecnie obrońca ludzkości), używając do tego własnej „zbroi”, którą zyskuje po byciu pożartym przez kotostwora (nie pytajcie). Zaś po wygranej walce kradnie Hideo naszyjnik (źródło mocy bodajże), niespodziewanie odzyskuje wspomnienia (wszystkie bądź ich część) i… deklaruje, że zniszczy wszystkich bohaterów. Chyba w przeszłości wydarzyło się coś złego.

Hm, nie powiem, motyw protagonisty, który jakimś cudem robi za głównego złego opowieści, brzmi naprawdę ciekawie… Ale chyba nie w takim wykonaniu. Przynajmniej nie dla mnie. Jak pisałam powyżej, to jest moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Mizukamiego i już wiem, że niekoniecznie się polubimy, bo ten typ chaotycznej i absurdalnej przygody zupełnie do mnie nie przemawia. Podobnie jak żarty, które w tym odcinku ograniczają się głównie do Souyi niepamiętającego, jak nazywa się przewodnicząca klasy (podpowiem: Takamagahara) i nadawania jej kolejnych przydomków. O fabule wiadomo na razie niewiele, bo twórcy na razie nie mówią nam jeszcze absolutnie nic, a pokazują jedynie radosny chaos. Pewnie, że znając odpowiednie schematy, wielu rzeczy można się domyślać, ale jakiekolwiek wyjaśnienia byłyby mile widziane.

Cóż, ja bardzo wyraźnie rozmijam się z tą serią o lata świetlne, ale podejrzewam, że fani autora powinni być zadowoleni, bo wygląda na to, że w tym szaleństwie jest jego metoda, a historia zawiera wszystkie obowiązkowe elementy jego twórczości. Zdecydowanie polecam zapoznać się osobiście, jeśli zapowiedź Was zainteresowała, bo to nie to, że ta historia jest zła. Ona jest po prostu nie dla mnie…

P.S. Grafika byłaby nawet w porządku, gdyby nie to CGI. Moje oczy cierpiały, jak patrzyły.

P.S. 2. Muzycznie jest znośnie. Tzn. coś tam w tle brzdąka, ale nie zwraca na siebie szczególnej uwagi. Ok, piosenka w wykonaniu Minami jest niezła.

Tak pewnie będę wyglądać za tydzień…

Leave a comment for: "Planet With – odcinek 1"