Sirius the Jaeger – odcinek 1

Hu!, sapnęłam, gdy wystartowały napisy końcowe z energiczną piosenką. Znaczy, działo się. Krótki wstęp jasno pokazuje nam, z jaką serią będziemy mieć do czynienia, a dalej jest tylko lepiej. Otóż mamy grupę (paskudnych) wampirów z dość pretensjonalnym przywódcą, raczącą się krwią młodych kobiet ze skutkiem śmiertelnym, którym posiłek przerywa inna grupa, znacznie bardziej zróżnicowana – łowców wampirów pod dowództwem niejakiego Willarda, dla odmiany jako dowódca robiącego całkiem dobre wrażenie (opanowany, rozsądny, dba o podwładnych). Wśród łowców wyróżnia się też chłopak imieniem Julij, przy czym jego cechą charakterystyczną jest na razie przede wszystkim narwanie (oprócz pięknych niebieskich oczu i srebrnego kosmyka włosów, rzecz jasna). Choć dotyczy to tylko walki, poza nią wydaje się raczej wycofany. Już po tym pierwszym odcinku wszyscy łowcy zrobili na mnie sympatyczne wrażenie i chętnie poznam ich bliżej, licząc na fajne interakcje między nimi, mamy tu bowiem typową quasi-rodzinkę wojowników, z młodszym i starszym „rodzeństwem”, czyli motyw, który bardzo lubię.

 

Ponieważ wampiry wybierają się za ocean, Jaegersi, dysponując najwyraźniej dobrym wywiadem, choć nie znając przyczyn, dla których krwiopijcy wybrali odległą Japonię, podążają za nimi, zresztą na miejscu oczekiwani i przyjęci pod skrzydła jakiegoś rządowego oficjela – stanowiska nie odgadłam, ale z pewnością jest wysokie. Ma on oprócz imponującej posiadłości i rezolutnej córki, która od pierwszego wejrzenia zaczyna interesować się Julijem, władzę (bądź wtyki) pozwalającą nakazać tokijskiej policji ujawnienie Willardowi i jego ludziom szczegółów śledztwa na temat ucieczki z więzienia wielokrotnego mordercy, który znów zabija, zmieniwszy jedynie modus operandi, a o udzielenie mu pomocy podejrzewa się pewną grupę terrorystyczną. Łowcy szybko dochodzą do wniosku, że to tylko przykrywka dla wampirów, i nie mylą się. W przygotowaną pułapkę wpada Aghata, potężna wampirzyca, stąd walka z nią i pościg, to pierwsze głównie w wykonaniu Julija, nie należą do łatwych i nie najlepiej się kończą.

 

 

Nie rozwodzę się przesadnie (mam nadzieję), bo uważam, że odcinek warto obejrzeć samemu – zarówno dla wartkiej i na razie dość poukładanej akcji, zapowiadającej zresztą kolejne warstwy i zagadki, a także zaangażowane w konflikt strony (np. japoński wywiad wojskowy też będzie miał coś do powiedzenia), co pewnie jeszcze skomplikuje fabułę, ale też ze względu na dobre technikalia.

Warstwie wizualnej nie mam w zasadzie nic do zarzucenia. Choć część akcji dzieje się nocą, rekompensują to z nawiązką zarówno charakterne projekty postaci, bogate tła (oczywiście komputerowe, ale naprawdę dobrze zrobione), łącznie z sylwetkami ludzkimi, ciekawe i klimatyczne ujęcia, fajna kolorystyka, bardzo dobra animacja, zarówno twarzy i gestykulacji, jak i walk oraz pościgów. No i nie zapominajmy, że rzecz się dzieje w roku 1930, więc mamy do czynienia nie tylko z tą fascynującą mieszanką japońskich tradycji i nowoczesności niemalże u jej początków, ale też z automobilami – pościg nimi to jest coś, co trzeba zobaczyć! (nawet jeśli w użyciu znów są komputery, bo jakżeby inaczej, ale naprawdę mi to nie przeszkadzało). Do tego dochodzi co najmniej interesujący podkład muzyczny, głównie na instrumenty smyczkowe i głównie w scenach akcji – w którymś momencie szczerze pożałowałam, że odgłosy walki za bardzo zagłuszają muzykę, bo wpadła mi w ucho i chętnie bym się jej lepiej przysłuchała.

Razem wziąwszy, nie wiem jak wy, ale ja jestem kupiona i już czekam na następny odcinek!

Leave a comment for: "Sirius the Jaeger – odcinek 1"