Bakumatsu ~Ren’ai Bakumatsu Kareshi Garden~ – odcinek 3

Spotkanie Shinsaku, który wydostał się z zamku Susunoo niezupełnie dobrowolnie, z zaniepokojonym Katsurą oraz Sakamoto szybko doprowadza do małej różnicy zdań między połowicznie roznegliżowanymi panami: otóż Ryouma pragnie wykorzystać moc podróżowania w czasie, aby raz jeszcze odmienić historię Japonii, oczywiście na lepsze, podczas gdy Takasugi uważa to za nierozsądne i niehonorowe. Mówi to człowiek, który za rozsądne uważa atakowanie w pojedynkę całego zamku… Mitygowanie Katsury niewiele pomaga, więc Sakamoto idzie prowokować Mugensaia (który: 1) wie już o ucieczce Tokugawy; 2) zamierza zrobić porządek z Ryoumą; 3) nie może do tego użyć chronometru, bo mu bateryjka osłabła. A myślałam, że jest nakręcany). Jakież jest zdumienie widza… no dobrze, szczere rozbawienie raczej, kiedy na środku ulicy Sakamoto wpada dokładnie na osobę, której poszukuje: potrafiącego podróżować w czasie tajemniczego blondyna, Seimeia, również uciekiniera z zamku (na miejscu Mugensaia wymieniłabym wszystkich strażników. Może na jakieś roboty z przyszłości?).

 

Kolejna klisza polega na tym, że Seimei okazuje się przebranym (?) zamachowcem, jednym ze wspomnianych przez Yukimurę dwunastu przeniesionych z innych epok „komendantów” zamku, a konkretnie shinobim ze słynnego klanu Iga, zatem nienawidzącym Tokugawów. I przyznam, że żadna z zaprezentowanych dotychczas nadnaturalnych zdolności postaci nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak jego cudowne rozmnożenie… Nie pomogło mu/im to, bo choć pojawienie się Katsury i Shinsaku, który na bazie wspomnień o spotkaniu z Ryoumą w poprzedniej wersji historii, kiedy to osiągnęli prawdziwe porozumienie dusz, postanowił jeszcze raz z nim porozmawiać, tylko skomplikowało sytuację… nie tak bardzo jednakowoż jak konstrukcję tego zdania… to jednak Ryouma miał asa w rękawie i samo użycie go wszystko wyjaśniło zarówno Shinsaku, napastnikom, jak i oczywiście widzom.

Mała wzmianka należy się jeszcze drugiej dziewczynce shinobi, która została w zamku i zupełnym przypadkiem, ahahaHA, odnalazła uwięzionego (w znacznie lepszych warunkach) cesarza, a następnie nawiązała kontakt z koleżanką i przez nią z Tokugawą; ponadto Seimei uciekł naprawdę (zdaje się, że to on jest tą bateryjką Mugensaia) i obecnie poniewiera się gdzieś w zaroślach, wymagając ratunku.

Cóż mogę powiedzieć. Momentami nawet nieźle się bawiłam, choć nie zawsze wtedy, kiedy planowali to twórcy, a momentami nudziłam, a powody obu stanów były podobne, mianowicie użycie widzianych setki razy stereotypów. Naprawdę czułam się, jakbym sama się cofnęła w czasie. Co oznacza, że jeśli ktoś lubi takie sztampowe serie i takich bohaterów-chodzące klisze, i nie wymaga za wiele logiki od fabuły, Bakumatsu może mu się spodobać, jako rozrywka prosta a nieszkodliwa, na zasadzie „lubimy to, co znamy”. Jeśli zaś chodzi o wizualia i animację, jest znośnie, oczywiście najlepiej w zbliżeniach, bo im dalej, tym gorzej, ale da się to oglądnąć bez krwawienia z oczu ani nawet zbyt częstego ich zamykania. A puste komputerowe tła bywają czasem ładne. Porażenia urodą któregokolwiek z panów natomiast nie odnotowałam, jako wabik na panie to się chyba niespecjalnie sprawdza, zresztą seria na moje wyczucie zdaje się bardziej celować w nastoletnich widzów płci męskiej. Odnotowałam za to wreszcie obecność muzyki, która scenie rozmowy Sakamoto z Takasugim w porcie nadała dodatkowy smaczek – ach, ten cudowny sentymentalny patos… Myślę, że po tych trzech odcinkach anime już nas raczej niczym nie zaskoczy (chyba że pojawieniem się protagonistki z gry), więc można spokojnie decydować o porzuceniu czy kontynuacji. Sama pewnie będę od czasu do czasu rzucać okiem, z czystego sentymentu dla oglądanych dawno temu podobnych bajek.

Leave a comment for: "Bakumatsu ~Ren’ai Bakumatsu Kareshi Garden~ – odcinek 3"