Hinomaru Zumou – odcinek 1

Już plakat promocyjny zapowiadał bardzo klasyczną i schematyczną serię sportową, ale proszę nie traktować tego stwierdzenia jak nagany, bo jeżeli ktoś (tak jak ja) lubi taką pseudosportową sztampę, to powinien zakończyć seans pierwszego odcinka Hinomaru Zumou względnie zadowolony.

Główny bohater, Hinomaru Ushio, wkrótce skończy gimnazjum, dlatego postanawia trochę wcześniej rozejrzeć się za liceum, które spełni jego wygórowane oczekiwania i wcale nie chodzi o wysoki poziom akademicki. Otóż Hinomaru od małego jest wielkim fanem sumo, a niewiele placówek edukacyjnych ma kluby poświęcone tej dyscyplinie. Oczywiście bohater wybiera szkołę z największymi osiągnięciami w sumo – problem polega na tym, że gubi drogę i trafia do zupełnie innego liceum, które (niespodzianka) także ma klub sumo. Na miejscu spotyka sympatycznego grubaska, właśnie rozpoczynającego trening, więc niewiele myśląc, postanawia się przyłączyć. Shinya Ozeki okazuje się godnym przeciwnikiem, więc podekscytowany Ushio prosi go, by pokazał mu dojo. Niestety, sielankowa wizja wspaniałego klubu sumo obraca się w ruinę, gdy Hinomaru odkrywa, że dojo to aktualnie siedziba szkolnego gangu, a Shinya jest jedynym członkiem klubu. Nie zraża to jednak charakternego mikrusa, który znajomość z gangiem rozpoczyna od bójki, mającej niemały wpływ na dalsze losy bohaterów.

 

 

Największą i w sumie najpoważniejszą wadą serii jest przewidywalność – kiedy widziało się odpowiednio dużo anime sportowych, bez problemu można odgadnąć, co stanie się za chwilę. Kolejne „przygody” Hinomaru nie odbiegają w żaden sposób od tego, co znamy z innych sportówek. Jedynym zaskoczeniem, jak najbardziej pozytywnym, jest fakt, że fascynacja bohatera sumo nie jest powierzchowna. Hinomaru to człowiek, który kocha ten sport całym sercem i mimo wielu poważnych przeciwności poświęca się mu bez reszty. Jego pewność siebie graniczy z bezczelnością, ale nie jest bezpodstawna. Drugą rzeczą, która mi się podobała, było nieunikanie konfrontacji – nie było szlachetnych przemów, kiedy sytuacja wymagała użycia siły. Chuligani zachowywali się jak chuligani, a że protagonista nie mimoza i potrafi wykorzystać swoje umiejętności w praktyczny sposób, więc to robi.

 

Cóż, wstęp okazał się pełen klisz, ale na tyle sympatyczny, że z chęcią sięgnę po ciąg dalszy. Tym bardziej, że już czołówka wyraźnie pokazuje, że na widzów czeka pokaźne grono równie zapalonych, co ekscentrycznych bohaterów i wiele efektownych pojedynków. Naturalnie realizm to słowo, które nijak nie pasuje do omawianego tytułu, wystarczy spojrzeć na sylwetki młodych sumitów. Na razie jedynym bohaterem faktycznie przypominającym zawodnika sumo jest Shinya – reszta chłopców, z Ushio na czele, to raczej kulturyści z „kaloryferami” godnymi Arnolda Schwarzeneggera. Nie dziwię się specjalnie, w końcu stadko umięśnionych bishounenów ma szansę przyciągnąć więcej widzów (zwłaszcza płci żeńskiej) niż grupka interesujących i sympatycznych, ale jednak grubasków. Trochę martwią mnie grafika i animacja, przez większość czasu prezentujące przynajmniej przyzwoity poziom, ale nierówne. Z jednej strony mamy naprawdę świetnie zanimowane dynamiczne sceny walk, a z drugiej wyjątkowo koślawe ujęcia w scenach zupełnie statycznych. Widać, że seria nie pretenduje do bycia wizualnym fajerwerkiem, ale tego typu potknięcia już w pierwszym, reprezentacyjnym odcinku, nie wróżą dobrze.

Podsumowując – dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam, czyli standardową sportówkę z charakternym, ale na szczęście niezbyt krzykliwym protagonistą. Nie zabrakło pierwszych starć, odrobiny dramatu i oczywiście humoru, może nieszczególnie lotnego, ale z pewnością nie przekraczającego granicy dobrego smaku. Zapowiada się przyjemny zapełniacz czasu z cyklu lubimy to, co znamy.

Leave a comment for: "Hinomaru Zumou – odcinek 1"