Hinomaru Zumou – odcinek 3

Tak jak napisałam w poprzedniej zajawce, na drodze naszej świeżo skompletowanej drużyny staje kolejny pierwszoroczniak, Kirihito Tsuji, który po prostu oznajmia bohaterom, że będzie ich trenerem. Yuma trochę dyskutuje, ale że Tsuji jest kolegą Ushio i (podobno) zna się na sumo, a także przemawia z taką pewnością siebie, jakby zdobył już co najmniej kilka tytułów mistrzowskich, drużyna szybko akceptuje jego kandydaturę. A jako że chłopcy plany mają ambitne, Kirihito od razu informuje ich o sparingu z jednym z najlepszych dojo w prefekturze. Reszta odcinka upływa pod znakiem pojedynków, w większości przegranych dla głównych bohaterów, ale czego się spodziewać po grupie niedoświadczonych nowicjuszy. Oczywiście nieco inaczej wygląda sytuacja Hinomaru, który rozpoznaje w jednym z zawodników przeciwnej drużyny rywala z dziecięcych lat i z góry zakłada, że znajdzie tu także innego przeciwnika, któremu kiedyś nie dał rady (naturalnie zupełnie słusznie). Gdzieś w tle pęta się siostra Yumy, zamartwiająca się o reputację ukochanego braciszka.

 

 

Bogowie, tyle tu sztampy i klisz, że nie wiem od czego zacząć – czy od spotkania Dawida z Goliatem, czy od pojawienia się odwiecznego rywala, czy od traumy spowodowanej wypadkiem z przeszłości? Generalnie, co tam sobie schematycznego przypomnicie z serii sportowej, w Hinomaru Zumou z pewnością się znajdzie, jak nie teraz, to za chwilę. I to bynajmniej nie jest zarzut, tylko stwierdzenie faktu. Nadal twierdzę, że seria ma dobre tempo, sympatycznych, chociaż bardzo nieskomplikowanych bohaterów i jest jakiś nieodparty urok w jej powtarzalności i nawiązywaniu do staroci. Te młodzieńcze dramaty i dylematy moralne, których nie powstydziliby się dorośli, a także śmiertelnie poważne podejście do sumo są zabawne, ale nie w żałosny sposób. To się po prostu dobrze ogląda!

 

Oglądałoby się jeszcze lepiej, gdyby nie bardzo nierówna i co najwyżej średnia grafika. Ten toporny kontur boli, podobnie jak przedziwna anatomia postaci i fakt, że stadko nastolatków wygląda niczym kwiat polskich pseudokibiców. Muzycznie jest w porządku – bębny idealnie pasują do zaprezentowanej dyscypliny, podobnie jak dynamiczne czołówka i ending. Mimo to, jestem prawie pewna, że wkrótce seria zaliczy kilka wyjątkowo paskudnych technicznych wpadek – budżet jest jaki jest, a studio nawet nie udaje, że bardzo się stara.

Dla mnie nie stanowi to żadnej przeszkody, bo jak już wspominałam, kupiłam ten koncept i mam zamiar towarzyszyć Ushio w jego drodze na szczyt. Oczywiście oznacza to akceptację wszystkich pojedynków na śmierć i życie, przemów o różnych ważnych w życiu rzeczach i sumo na poziomie, o jakim marzą japońscy profesjonaliści. Cóż, doceniam, lubię i znakomicie wypoczywam przy podobnych „patrzydłach”, ale nie namawiam gorąco, bo zdaję sobie sprawę, że nie do końca jest na co.

Leave a comment for: "Hinomaru Zumou – odcinek 3"