Ken en Ken: Aoki Kagayaki – odcinek 2

Co by tu zrobić, żeby widza jak najszybciej zanudzić na śmierć? Ano, skoro w poprzednim odcinku pokazaliśmy losy trójki młodych ludzi ze zniszczonej kilka lat wcześniej wioski, to może teraz cofniemy się, jak bardzo sielankowe było ich życie, zanim wkroczyli w nie siepacze z Taibei? Serio, dawno nie miałam poczucia takiej straty dwudziestu minut. Wiemy przecież, co musi się wydarzyć i co spotka poszczególnych bohaterów. Pojedyncza scena z pierwszego odcinka całkowicie wystarczała, by nakreślić obraz ich pogodnego dzieciństwa. Jedyną nowością, jakiej się tutaj dowiadujemy, jest to, że zarówno Yin, jak i Ning darzyły Zhao nieśmiałym uczuciem, zaś chłopak z dwóch sióstr wolałby starszą. Do żadnych wyznań jednak nie dochodzi, ponieważ w stosownym momencie następuje zaskakujący atak armii, obracający wieś w perzynę. W drugim wątku odcinka śledzimy wydarzenia z pałacu królewskiego Taibei, gdzie na tronie zasiada na razie ojciec Cheng, Long Xiao. Sielankowe podbijanie świata przerywa jednak atak skrytobójcy – cóż za zaskoczenie, biorąc pod uwagę, że w pierwszym odcinku cesarzową jest już Cheng…

 

 

Ken en Ken nie certoli się, tylko garściami wyciąga zużyte klisze. Long Xiao uczy córunię, że tylko zapanowanie nad całym światem może przynieść trwały pokój. Yin, Ning i Zhao biegają po zielonej trawie za puchatymi owieczkami, zaś armia niszczy wioskę akurat w wieczór, gdy odbywa się jakieś niesprecyzowane święto, przerywając radosną zabawę. Knujcy knują złowrogo w tle. Fabuła jest nie tylko szyta grubymi nićmi, ale przede wszystkim durna. Może jakiś specjalista od sztuki wojskowej mnie poprawi, ale jeśli oddziałom Taibei zależało na uzupełnieniu zaopatrzenia, to lepszą i bardziej efektywną metodą byłoby podejście pod wioskę i zażądanie od jej mieszkańców, żeby oddali wszystkie zapasy. Podpalanie wszystkiego, co się da, oraz rozganianie na cztery strony świata trzody wydaje mi się takie trochę mało skuteczne – no, ale inaczej nie byłoby dostatecznie dramatycznie. Notabene, na tle ogólnie głupiej sceny podwójnie głupia wydała się nagła i od czapy decyzja jakiegoś pomniejszego dowódcy, żeby akurat Zhao zabrać jako niewolnika, a towarzyszącą mu śliczną dziewczynę zostawić. Jedyne wyjaśnienie brzmi – scenarzysta mu kazał. Podobnie bez sensu są sceny w pałacu, gdzie Long Xiao tłumaczy swojej nie takiej już małej córeczce, jak wygląda świat i jak działa jego armia, a ona patrzy na wszystko, jakby po raz pierwszy widziała to na oczy i do tej pory nie miała pojęcia nawet, jak nazywa się państwo, w którym mieszka.

Graficznie jest bez zmian, czyli pusto i biednie, z okazjonalnym atakiem komputerowych monstrów. Z obowiązku obejrzę jeszcze trzeci odcinek, ale wszystko wskazuje na to, że moja rekomendacja nie ulegnie zmianie: omijać.

Leave a comment for: "Ken en Ken: Aoki Kagayaki – odcinek 2"