Sora to Umi no Aida – odcinek 2

Wszystko zgodnie z przewidywaniami – skoro pierwszy odcinek przykuł uwagę widzów śmiałymi pomysłami i efektowną akcją (przynajmniej w zamierzeniu twórców), drugi może skoncentrować się na okruchach życia. Po zebraniu ochrzanu od opiekunki trzy niedoszłe kosmorybaczki jadą do dormitorium, w którym mają zamieszkać także dwie pozostałe dziewczyny, pokazane przelotnie w pierwszym odcinku. Przychodzi czas na przedstawienie się grupie, rozlokowanie w pokojach oraz oczywiście pierwsze treningi, na razie „na sucho”, bo sprzęt dopiero ma przyjechać. Na takiej sielance przerywanej przekomarzaniem się Haru i Namino upływa większość odcinka, ale na jego koniec spada jak grom wieść hiobowa. Wprawdzie dziewczęca drużyna dostaje (stare i wysłużone) łodzie podwodne, ale męskie szowinistyczne świnie ze związku rybaków odmawiają im dostępu do basenu treningowego. Jak wiadomo, w takich przypadkach właściwą metodą będzie nie napisanie odwołania i zawiadomienie mediów, ale zaproponowanie „próby” – jeśli za trzy dni dziewczyny (które, przypomnijmy, nie mają gdzie ćwiczyć) w pierwszym podejściu „złapią” w basenie trzy treningowe sztuczne ryby, będą mogły dalej w nim ćwiczyć. No po prostu nie mogę się doczekać kolejnego odcinka…

 

Powiem szczerze, że nie byłabym nawet w połowie tak cięta na Sora to Umi no Aida, gdyby nie to sztuczne podgrzewanie emocji i wypchanie konfliktu tam, gdzie jest on niepotrzebny. Umówmy się, realistyczne to nie jest i nie będzie, a schematyczność rozwiązań fabularnych wali po oczach od początku do końca odcinka, tym bardziej, że z góry można przewidzieć, co się dalej wydarzy. Osobnym tematem są bóstwa – jak się okazuje, zwierzątko wezwane przez Haru w poprzednim odcinku jako jedyne umie pojawiać się w świecie ludzi, więc zaczyna towarzyszyć bohaterce w charakterze maskotki, a przy okazji podpowiada, jakie bóstwo powinna sobie wybrać na stałego partnera. Nie potrafię nawet opisać, jakie to irytujące. Nie dlatego, że wyciągnięte z kapelusza i potrzebne jak zającowi dzwonek, ale dlatego, że widać z daleka, iż nie jest to po prostu „szalony pomysł scenarzystów”. To ordynarny, szyty grubymi nićmi skok na kasę – możliwość sprzedawania dodatkowych maskotek i zapewne zrobienia jakiejś gry mobilnej z ich udziałem.

To w sumie najlepiej podsumowuje Sora to Umi no Aida. Nie ma nic złego w tym, że twórcy popkultury zarabiają na swoich dziełach, ale nachalne próby monetyzowania nie zrobiły jeszcze dobrze żadnej serii. Pod względem technicznym anime pozostaje bez zmian, to znaczy ma bardzo ładne statyczne tła i niebrzydkie projekty postaci, ale seiyuu grają tak bardziej drewniano (w szczególności debiutantka wcielająca się w Makiko Maki), a na animacji oszczędza się, ile można. Zobaczę, czym zaskoczy nas trzeci odcinek i z ulgą wyślę tę serię tam, gdzie jej miejsce, czyli do kosza.

Leave a comment for: "Sora to Umi no Aida – odcinek 2"