Zombieland Saga – odcinek 1

Twórcy anime nie rozpieszczają fanów produkcji o zombi. Serie z, nazwijmy to, nieco bardziej klasycznym podejściem do tego nurtu osobiście kojarzę dwie – Highschool of the Dead i Gakkou Gurashi!. Gdy studio Mappa zapowiedziało Zombieland Saga, wszyscy wielbiciele filmów o chodzących truposzach mogli mieć więc spore nadzieje. Dodatkowo we wszelkich materiałach promocyjnych twórcy ogłaszali, że seria będzie zupełnie nowym podejściem do tematu. Sam zakładałem wiele scenariuszy, ale chyba nikt nie spodziewał się, że… dostaniemy produkcję o zombi idolkach.

Poprzednie zdanie mogło zabrzmieć, jakbym był tym faktem mocno zawiedziony i, szczerze mówiąc, początkowo byłem… do momentu, gdy nie obejrzałem odcinka. Główna bohaterka, niejaka Sakura Minamoto, już w pierwszych minutach zostaje potrącona przez ciężarówkę i umiera. Dziesięć lat później budzi się w willi ewidentnie nadgryzionej zębem czasu, gdzie atakują ją zombi. W panice ucieka, a na uliczkach miasteczka spotyka policjanta, który z jakiegoś powodu jest bardzo przerażony jej widokiem. Okazuje się bowiem, że… ona sama też jest zombi.

Wtem na ekranie pojawia się sprawca całego zamieszania, mężczyzna przedstawiający się jako Koutarou Tatsum, który z zebranych zombi chce stworzyć grupkę idolek i, jak sam twierdzi, tym samym uratować prefekturę Saga. Ku zaskoczeniu Sakury, która jako jedyna z dziewcząt odzyskała świadomość, Tatsumi już tego samego dnia organizuje ich pierwszy występ. Jej zdziwienie rośnie jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że ma mieć on miejsce podczas koncertu zespołów death metalowych. Reszty odcinka nie zdradzam, bo jeśli kogoś ten tekst jakkolwiek zachęci do obejrzenia Zombieland Sagi, wydaje mi się, że jego końcówkę powinien zobaczyć na własne oczy.

Zanim podsumuję moje wrażenia, wspomnę nieco o oprawie audiowizualnej. Projekty postaci nie wyróżniają się niczym szczególnym, za to na pochwałę zdecydowanie zasługuje animacja, która jest płynna tam, gdzie być powinna. Twórcy bardzo fajnie grają światłem i kolorami w niektórych scenach, co zgrabnie kreuje ich klimat i wprowadza naprawdę ciekawy nastrój. Czymś, co jednak zrobiło na mnie najbardziej pozytywne wrażenie, jest muzyka. Nie ma tu co prawda utworów, które z miejsca bym sobie nucił, ale soundtrack zdecydowanie spełnia swoje zadanie, budując w tym pokręconym świecie poczucie niepokoju, nawet w scenach, które w założeniu mają być czysto komediowe, co tylko potęguje groteskowość wszystkich wydarzeń.

Nie jestem fanem produkcji o idolkach, umówmy się. Lubię zombi, ale to faktycznie nie jest seria o trupach w tradycyjnym dla tego gatunku pojęciu. Czymś, co jednak sprawiło, że pierwszy odcinek tak bardzo mi się spodobał, był wylewający się z ekranu wszechobecny absurd. Nie wiem, czym szaleńcy z Mappy zaskoczą nas w kolejnych odcinkach, ale na ten moment jestem kupiony.

Leave a comment for: "Zombieland Saga – odcinek 1"