Przed kolejnym występem dziewczyny wybierają nazwę swojej grupy – pada na wykichane (dosłownie) przez Tae Franchouchou. Następnie, jak na prawdziwe idolki przystało, przychodzi czas na ćwiczenia. Niestety, nie wszystkie dziewczęta podzielają entuzjazm reszty – Ai i Junko, które za życia były idolkami, nie wyrażają zbyt wielkiej chęci do współpracy. Gdy jednak podczas ulicznego wykonu mniej doświadczonym koleżankom nie wszystko wychodzi jak należy, decydują się wesprzeć je swoim bezcennym doświadczeniem.

Nie wiem, co mógłbym napisać o tym odcinku, poza tym, że był po prostu nijaki. Zabrakło w nim dosłownie wszystkich elementów, które poprzednie dwa epizody uczyniły naprawdę dobrą rozrywką. Tym razem dostaliśmy nieśmieszny i nudny odcinek, który dodatkowo zepsuł fatalnie wykonany komputerowo taniec naszych zombi-idolek. Nie wiem jakie było zamierzenie twórców, ale jeśli miała to być parodia, to albo ja jej po prostu nie wyczułem, albo faktycznie coś poszło nie tak.

W przyszłym tygodniu widzów czeka tradycyjny odcinek w gorących źródłach. Trzeba przyznać, że twórcy bardzo szybko chwytają się sztampowych rozwiązań, chociaż w tej konwencji może to się akurat udać, bo potencjał na dobre gagi jest spory.

Bardzo trudno ocenić mi tę serię po trzech wprowadzających odcinkach. Pierwsze dwa były naprawdę fantastyczne i dawały nadzieję na coś autentycznie zabawnego i niekonwencjonalnego, trzeci natomiast był ich zupełnym przeciwieństwem, stawiając na rozwiązania, których w ogóle w tym anime nie chciałbym oglądać. Nie będę jednak Zombieland Sagi skreślał – jeden zły odcinek wcale nie musi świadczyć o tym, że kolejne będą takie same. Jeśli twórcy będą trzymać się tego, co udało im się wykreować w dwóch pierwszych odcinkach, to jestem niemal pewien, że efekt końcowy będzie naprawdę satysfakcjonujący. Trzymajmy więc kciuki, aby więcej nie powinęła im się noga.

Nic jednak nie zmieni faktu, że Mamoru Miyano jako Koutarou Tatsumi to absolutne mistrzostwo świata.