Fairy Gone – odcinek 1

Alternatywny świat po wyniszczającej wojnie i weterani, którzy nie mają co ze sobą zrobić, więc parają się różnymi zajęciami? Brzmi w porządku. Pasożytnicze byty nadnaturalne, zwane wróżkami, które dają swoim zwierzęcym nosicielom niezwykłe zdolności? Nawet ciekawe. Weterani będący dziełem eksperymentów, których celem było stworzenie superżołnierzy obdarzonych mocami wróżek? Czemu nie… A może jednak „zdecydowanie nie”? Przed obejrzeniem zapowiedzi byłam tym anime całkiem zainteresowana, po jej obejrzeniu mój optymizm mocno przyklapł, a po seansie pierwszego odcinka zmarł śmiercią tragiczną… To było naprawdę słabe.

Po pierwsze: wprowadzenie do historii zostało zrobione zupełnie bez polotu i kompletnie na odwal się. Twórcy chyba nie znają złotej zasady „pokazuj, nie mów”, bo mnóstwo tu suchych faktów, które widzowi na tym etapie do niczego nie są potrzebne. Z drugiej strony zostajemy wrzuceni w sam środek akcji bez jakiejkolwiek podbudowy, chociażby dla jej bohaterów, których losy w tym momencie obchodzą nas tyle, co zeszłoroczny śnieg. Po drugie: sama obsada… Cóż, jeśli ciężar tej produkcji spoczywa na barkach takiej protagonistki, to ja wysiadam. Nie dość, że głupie toto i skrajnie irytujące, to jeszcze przeszkadzające w rozwoju fabuły swoim postępowaniem, ale niezbędne z powodu swojego istnienia – „Unikatowa, ale kompletnie bezużyteczna śnieżynka” wersja 1500100900. Reszta niby ma być cool, albo tajemnicza, albo cool-cierpiąco-tajemnicza, ale na razie przypomina wycięte z dykty podróbki. Po trzecie: powinni wyrzucić osobę, która zaplanowała taką scenę akcji… Położoną na łopatki nie tylko przez to, że cała sytuacja niewiele widza obchodzi, ale przede wszystkim przez wpychanie wszędzie gdzie się dało potwornie teatralnych dialogów… Nie dość, że nikt tak w normalnym życiu ze sobą nie rozmawia, to tym bardziej nie w trakcie walki/ostrzeliwania się.

O czym to właściwie było? Mamy sobie alternatywny i zrujnowany przez długoletnią wojnę świat, w którym byli żołnierze obdarzeni supermocami próbują się odnaleźć w mniej lub bardziej legalnych zajęciach. W centrum zamieszania znajduje się wyjątkowo mało pojętna, ale rzekomo całkiem nieźle radząca sobie z przetrwaniem Maria Noel, która w poszukiwaniu zaginionej przyjaciółki z dzieciństwa nie waha się nawet przed pracą dla mafii. W roli ochroniarza, tym razem podczas ekskluzywnej aukcji, której przedmiotem są m.in. wróżki – magiczne pasożyty obdarzające swoich nosicieli najróżniejszymi zdolnościami. W tym samym czasie do tejże mafii dostaje się funkcjonariusz specjalnego biura. W pewnym jednak momencie w sam środek imprezy z niezapowiedzianą wizytą wpada Veronica, czyli zaginiona przyjaciółka. Kradnie ona jeden z okazów kolekcjonerskich, w walce z wspomnianym powyżej agentem ujawnia, że jest nosicielką wróżki i odpycha od siebie przeszczęśliwą z powodu jej pojawienia się Marię. Ale ta z kolei odbija rzeczywistość, więc przeszkadza rządowemu agentowi w schwytaniu złodziejki i „przypadkiem” sama staje się nosicielką w sposób dla ludzi teoretycznie niemożliwy, czym zwraca na siebie uwagę rzeczonego agenta. Ten stawia jej ultimatum: współpraca albo więzienie/stryczek. Zgadnijcie, co wybierze Maria?

Jeśli powyższy opis wydał Wam się mało zachęcający i trochę chaotyczny, to macie takie same odczucia, jakie ja miałam po obejrzeniu pierwszego odcinka. Nie ma w tym anime nic, absolutnie NIC interesującego. Nawet sposób, w jaki walczą ulepszeni żołnierze, widzieliśmy już setki razy… Zaś wróżki w roli pasożytów przypominają skrzyżowanie stworów z uniwersum Persony i Pokemonów… Sposób walki też mają podobny. W dodatku jakość ich wykonania jest naprawdę słaba, to CGI naprawdę kłuje w oczy. Reszta oprawy technicznej jest taka sobie. Postaci wyglądają całkiem nieźle, ale animacja do najbardziej płynnych nie należy, a i braków twórcy tuszować nie potrafią za grosz – sceny akcji z trzęsącym się „obiektywem” przykładem koronnym. Muzycznie jest bardzo, ale to bardzo przeciętnie.

Nie wiem jak Wy, ale po mnie wszystko spłynęło jak po kaczce, a teoretycznie nie powinno, bo to seria akcji miała być. W dodatku poważna seria akcji, tyle że twórcy nie potrafią ani budować napięcia, ani rozluźniać atmosfery. Cóż, może jakoś dotrwam do trzeciego odcinka.

Yay, maskotka dla głównej bohaterki… Jakby twórcom schematów było mało…

Leave a comment for: "Fairy Gone – odcinek 1"