Mix – odcinek 1

Mitsuru Adachi i baseball na małym ekranie po raz czwarty od… 1985 roku? Oj, tak. Pan dłużej rysuje mangi (i jest znany) niż pewnie większość z czytających ten tekst fanów japońskiej animacji stąpa po tym ziemskim padole. Co prawda lata prawdziwej świetności ma już chyba za sobą, ale jego coraz to nowsze wariacje na w sumie ten sam temat nie tracą na popularności. Pewnie, że nic pod tym względem nie przebije oryginalnego Touch sprzed ponad trzydziestu lat, ale ostatnimi czasy Cross Game miało się naprawdę nieźle, a i obecnie wydawane Mix jako coś à la kontynuacja tego pierwszego, też dobrze się sprzedaje. Cóż, nie ma co ukrywać, że styl pana Adachiego trzeba lubić, żeby sięgnąć po kolejną historię z bardzo podobnym zestawem bohaterów i motywami, ale jeżeli człowiek raz złapał się na haczyk o nazwie „magia Adachiego”, to już się raczej nie uwolni.

A co o samym Mix można napisać? To seria niby współczesna, ale mocno w starym stylu, niewiele mająca wspólnego ze współczesnymi trendami. Mitsuru Adachi ma bowiem swoje sprawdzone schematy i bardzo konsekwentnie się ich trzyma, więc podejrzewam, że nie wszystkim widzom ta seria będzie odpowiadać. Problem z tą ekranizacją jest również taki, że manga spokojnie wychodzi sobie od kilku już lat, tomów ma wydanych piętnaście, ale końca jeszcze nie widać, co oznacza, iż dostaniemy rzecz niedokończoną z ewentualnym ciągiem dalszym gdzieś na horyzoncie. Jeśli więc jesteście tu nowi, zdecydowanie polecam najpierw zapoznać się z Cross Game, bo nie tylko jest nowsze i przez to bardziej strawne dla współczesnego widza niż Touch, ale (w razie czego) też dwa razy krótsze (a i tak ma pięćdziesiąt odcinków). I jakoś tematycznie bardziej mi podpasowało niż stary klasyk.

Ale dobra, wracając do Mix… Dwaj bracia, Souchirou oraz Touma Tachibana należą do gimnazjalnego klubu baseballowego. Szkoła Meisei czas świetności ma jednak za sobą, bo co prawda do prestiżowego turnieju ogólnokrajowego drużyna z liceum się dostała i nawet wygrała, ale od tamtego zwycięstwa minęło ponad trzydzieści lat, a w międzyczasie nic równie spektakularnego się nie wydarzyło. A co gorsza, trener zdaje się bardziej cenić bogatych sponsorów niż prawdziwy talent, w związku z czym pierwsze skrzypce gra osoba, która nie poprowadzi drużyny do zwycięstwa.

Czy coś może się za jakiś czas zmienić? Znając Adachiego, zapewne tak, ale nie nastąpi to prędko, bo jego historie mają tendencję do rozwijania się w baaaaardzo spokojnym tempie, więc nie spodziewajcie się po tym odcinku niczego poza całkiem zgrabnym wstępem. Piszę całkiem, bo kilka rzeczy mi tu zgrzytało. Przede wszystkim: humorystycznie prowadzona narracja świetnie sprawdza się w wersji mangowej, ale dla mnie w serialu zupełnie nie pasowała i sprawiła, że odcinek wydał mi się momentami bardzo dziecinny.

Co nieco mniej istotne, ale możliwie przeszkadzające: braki techniczne. Znaczy, charakterystyczna kreska mangaki została bardzo wiernie przeniesiona na ekran, tła są całkiem, całkiem, ale bardzo wyraźnie widać oszczędności: powtarzanie tych samych ujęć czy chociażby nieruchome kadry rzucają się w oczy. I dobór niektórych seiyuu… Gimnazjaliści tak nie mówią TAKIM głosem. Patrzę tu na postaci obecnego miotacza drużyny Meisei i jej kapitana. To są dobrzy aktorzy, ale kurka wodna, nie w takich rolach! A, no i ta muzyka symfoniczna w ostatniej scenie… Serio?

Leave a comment for: "Mix – odcinek 1"