RobiHachi – odcinek 2

Interwencja Hizakurigera, czyli mecha z końcówki poprzedniego odcinka, pozwala na chwilę zażegnać niebezpieczeństwo, zaś bohaterowie korzystają z okazji i pospiesznie umykają w podprzestrzeń. Pan Yang wraz ze swoimi pomocnikami rusza oczywiście za nimi, ponieważ lata doświadczenia podpowiadają mu, jaką trasą zazwyczaj uciekają nieuczciwi dłużnicy. Kieruje się zatem prosto na stanowiącą węzeł komunikacyjny (oraz słynącą z gorących źródeł) planetę Haccone… Podczas gdy Robby i Hachi zmuszeni są do zrobienia postoju już na Marsie, by uzupełnić paliwo oraz zrobić przegląd serwisowy nieruszanego od wielu lat statku (dodatkowy plus za sprawne wyjaśnienie, skąd się wziął). Jak wiadomo już od czasów Wellsa, mieszkańcy Marsa przypominają ośmiornice; jak zaś dowiadujemy się z niniejszego anime, bardzo zależy im na turystach z Ziemi. W ten sposób Robby (rzecz jasna) zostaje zagarnięty przez lokalne piękności, podczas gdy Hachi… ląduje w więzieniu, ponieważ przypadkiem poznaje najgłębiej skrywany sekret Czerwonej Planety.

Powiedzmy sobie szczerze – dialogi na początku odcinka dałoby się trochę skrócić, zaś fabuła nie okazała się szczególnie nieprzewidywalna (acz miała swój moment czy dwa). Nie zmienia to faktu, że RobiHachi pozostaje przeuroczą komedią science-fiction, nabijającą się ze starych klisz i schematów, ale mimo to traktującą je z wyraźną czułością i sentymentem. Bohaterowie nadal są sympatyczni, zaś lekka umowność zarówno świata przedstawionego, jak i fabuły, zdecydowanie im służy i pozwala w pełni wykorzystać komediowe rysy ich charakterów. Wszystko wskazuje też na to, że pan Yang (& co) będzie pojawiał się częściej niż początkowo sądziłam – i dobrze, bo na większą rolę Tomokazu Sugity z pewnością nie zamierzam narzekać.

Także wizualnie jest dobrze, szczególnie jeśli chodzi o bogatą mimikę bohaterów. Seria traci trochę na animacji tu i ówdzie, ale nadrabia to pomysłowością scenograficzną i zróżnicowaną kolorystyką. Czołówka jest niezła, za to piosenka przy napisach końcowych – lekko obłąkana. Z ostatecznym werdyktem jeszcze się wstrzymam, ale już teraz widzę wyraźnie, że może to być tytuł, który podzieli widzów. Ten klimat i konwencję trzeba poczuć, żeby się dobrze bawić, a wszystko wskazuje na to, że poza dostarczaniem dobrej zabawy RobiHachi nie będzie miało specjalnych ambicji. Jeśli ktoś oczekuje alegorii, dekonstrukcji czy innego rodzaju dyskusji z założeniami gatunku – to nie pod tym adresem.

Leave a comment for: "RobiHachi – odcinek 2"