Araburu Kisetsu no Otome-domo yo – odcinek 1

Ach, dojrzewanie – czas odkrywania siebie, szukania własnego miejsca w życiu… Albo nie. Okazjonalne bunty, napady złego nastroju oraz cała masa niezręcznych sytuacji wywołanych przez buzujące hormony. A, no i to wtedy większość ludzi zaczyna interesować się seksem. W zależności od środowiska, rodziny, charakteru danej osoby przebiega to naprawdę różnie. Pięć dziewczyn z licealnego klubu literackiego nie potrafi otwarcie rozmawiać o seksie i rumieni się przy każdym opisie sceny erotycznej. A przynajmniej większość z nich tak ma. Dokładnie cztery, bo uznawana za szkolną piękność, nieco tajemnicza i bardzo zdystansowana Niina (według opinii szkoły zupełnie niepasująca do reszty koleżanek) w ogóle nie ma problemu, by chociażby podczas wyliczania rzeczy, które chciałoby się zrobić przed śmiercią, bez wahania wymienić seks. Słowo poszło w eter, teraz reszta członkiń klubu nie ma wyboru: wszystkie muszą stawić czoła temu nowemu wrogowi, który zdaje się otaczać je ze wszystkich stron…

Szkolna opowieść o dojrzewających licealistkach? To musi być kolejne przesłodzone shoujo albo przygłupie ecchi. Nie musi? Można zrobić serię o dorastaniu bez popadania w skrajności? O dziwo, tak. Może i jest to odrobinę podkolorowany obraz rzeczywistości, ale anime w bardzo prosty, a przede wszystkim naturalny sposób pokazuje, jak może wyglądać okres buzujących hormonów. Pewnie, że znajdziemy tu masę dobrze znanych schematów, zarówno w fabule, jak i w charakterach postaci, ale wystarczy opowiedzieć ich historię z odpowiednią dozą dystansu i bez uciekania od niektórych tematów.

Na pierwszy ogień idzie wątek Kazusy, od gimnazjum zauroczonej kolegą z sąsiedztwa. Nierozłączni za najmłodszych lat, szybko zostali rozdzieleni przez tłum wrednych wielbicielek przystojnego i sympatycznego chłopaka, które, jak większość ich koleżanek z innych anime, w bardzo dosadny sposób starają się uświadomić Kazusie, że taka przeciętna dziewczyna jak ona nie ma prawa się z Izumim (bo tak koledze na imię) zadawać. Ale było, minęło, a bohaterka robi wszystko, żeby sytuacja z gimnazjum się nie powtórzyła, toteż podziwia sąsiada z daleka i rozmawia z nim tylko kiedy są sam na sam. Jak w sytuacji, kiedy mama Kazusy wysyła córeczkę z prowiantem do domu, bo Izumi tymczasowo został sam i pewnie biedak głoduje… A że za którymś razem chłopak nie otwiera, a zaniepokojona koleżanka i tak wprasza się aż do jego pokoju? Cóż, zapewne nie takiego widoku się spodziewała… A to dopiero początek, bo dziewczyn w klubie jest pięć i każda z nich ma do opowiedzenia swoją historię.

Co tu dużo pisać (hmmm)… manga jest po prostu urocza i zabawna, zaś anime jej pod tym względem nie ustępuje. Nie ma co niestety liczyć na zamkniętą opowieść, bo pierwowzór nadal jest wydawany i ma się dobrze, ale jako odskocznia od typowych serii o tematyce licealnej ten tytuł może sprawdzić się idealnie. Opcjonalnie jako nostalgiczny powrót do lat młodości, w może i „mangowej” rzeczywistości, ale tylko trochę podkolorowanej.

Technicznie anime nie olśniewa, a wszechobecna tekstura bywa momentami irytująca, ale przynajmniej na razie nie jest tak źle, bo i kreska, i animacja wypadają poprawnie. Muzycznie? W tle (chyba) niewiele się dzieje, bo w trakcie pierwszego seansu żadnych charakterystycznych utworów spomiędzy dialogów nie wyłowiłam. Piosenki towarzyszące czołówce i napisom końcowym są w porządku – nic nadzwyczajnego, ale przyjemnie się ich słucha.

No, to do następnego!

Leave a comment for: "Araburu Kisetsu no Otome-domo yo – odcinek 1"