Dr. Stone – odcinek 3

W końcu udaje się spełnić największe pragnienie Taiju i ożywić wybrankę jego serca, Yuzurihę. Tymczasem Tsukasa realizuje swój plan i niszczy kamienne posągi ludzi, dla których według niego nie ma miejsca w nowym świecie. Nasi bohaterowie decydują, że bezpośrednia konfrontacja nie ma sensu i udają się do Hakone, miejsca słynącego niegdyś z gorących źródeł. Okazuje się, że nie był to przypadkowy wybór – Senkuu chce wytworzyć tam proch strzelniczy, by w przyszłości móc zmierzyć się z groźnym przeciwnikiem.

Twórcom zajęło to trzy odcinki, ale fabuła w końcu ruszyła do przodu i wiadomo mniej więcej, do czego będzie zmierzać. Tsukasa wyrusza za głównymi bohaterami, czego nie spodziewał się nawet mądrala Senkuu. Najważniejsze pytanie brzmi więc, czy zdążą z wszelkimi przygotowaniami na czas, bo do spotkania dojdzie na pewno szybciej, niż protagoniści mogli się tego spodziewać.

Podtrzymuję opinię z poprzednich tekstów, że największym atutem tej serii są jej postaci. W tym tygodniu do obsady dołącza Yuzuriha, która wydaje się być najnormalniejsza z dotychczasowo wprowadzonych bohaterów (i przy okazji najnudniejsza), a jej obecność na pewno wpłynie na rozwój charakteru zakochanego w niej po uszy Taiju. W openingu widać naprawdę dużo ciekawie zapowiadających się osobników, więc pod tym względem może być tylko lepiej, trzeba tylko poczekać, aż dołączą oni do Senkuu i reszty.

Niewiele dobrego natomiast mogę powiedzieć o oprawie wizualnej. Jasne, kolorki są ładne, postaci się nie krzywią i generalnie wszystko na pierwszy rzut oka robi raczej pozytywne wrażenie, ale przy okazji jest straszliwie nudno i nijako. W żadnym z wprowadzających odcinków nie było momentu, w którym pomyślałbym „wow, ale to jest śliczne”. I nie chodzi tylko o to, że wszystko tu jest do bólu statyczne (pierwszą w miarę płynnie animowaną sekwencję dostaliśmy dopiero w trzecim odcinku), ale przede wszystkim niesamowicie wręcz przeciętne jeśli chodzi o kompozycję, scenorys i reżyserię. Rzadko mam tak, że nie potrafię znaleźć ładnych kadrów do zajawek, a przy tej serii momentami naprawdę nie wiedziałem co wybrać, bo po prostu nie było z czego.

Nie chcę powiedzieć, że Dr. Stone mnie zawiódł, natomiast też nie okazał się aż tak wielkim hitem, jak można się było spodziewać. Fabuła rozwija się bardzo wolno, czego w zasadzie nie uważam za wielką wadę, natomiast z tego też powodu nadal nie czuję się jakoś specjalnie zachęcony do tego, by sięgać po kolejne odcinki. Zdaję sobie sprawę, że wielu uzna zapewne, że bluźnię albo postradałem zmysły, ale autentycznie nie potrafię na razie zrozumieć, skąd aż tak wielka wrzawa wokół tej serii.

Podsumowując – jeśli lubicie shounenowe klimaty, barwnych bohaterów, a przy okazji szukacie czegoś odrobinę innego, to istnieje szansa, że będziecie bawić się naprawdę dobrze, choć musicie być przygotowani na raczej powolne tempo akcji. Mnie osobiście Dr. Stone na ten moment nie zachwycił, ale może takie serie już po prostu nie są dla mnie.

Leave a comment for: "Dr. Stone – odcinek 3"