Vinland Saga – odcinki 1-3

W końcu moja spodziewana gwiazda letniego sezonu, i to od razu  trzy odcinki w jednym rzucie! Zdecydowanie marketingowo się to przyda – fabuła rozpędza się powoli, więc co mniej cierpliwych widzów mogłoby znużyć czekanie całe dwa tygodnie, żeby zaczęło się dziać konkretnie. Mnie nie, ponieważ te trzy odcinki skutecznie udowodniły, że twórcy stawiają na pierwszym miejscu rzeczy bliskie i mojemu sercu: położenie solidnych fundamentów świata przedstawionego oraz postaci.

O kulturze wikingów, ich polityce oraz obrazie świata dowiadujemy się w tym czasie naprawdę dużo, co nie pozwoliło mi się nudzić. Mogłoby się wydawać „po co, i tak wszyscy wiedzą o co chodzi z wikingami”, no ale właśnie nie za bardzo. Na otwarciu serii zajmują się… wypasem owiec. O wojnie młodzi słyszeli z opowieści i ciągnie ich, aby się wykazać, ale starszych, wiedzących, o co chodzi, ani trochę, a w szczególności tyczy się to szefa wioski i ojca protagonisty Thorsa. Ba, wikingowie nie mają tu nawet hełmów z rogami. (Swoją drogą: których obowiązkową obecność na ich głowach zawdzięczamy XIX-wiecznemu cyklowi operowemu Der Ring des Nibelungen.) Innymi słowy są przedstawieni znacznie bardziej realistycznie niż zazwyczaj. Nie znaczy to, że jest to próba historycznej rekonstrukcji; w szczególności krzepa Thorsa swoim poziomem zahacza o pastisz. Zaprezentowana taktyka wojskowa też jest dyskusyjna, kiedy się nad nią chwilę dłużej zastanowić.

Można za to zdecydowanie powiedzieć, że jak na standardy anime akcji, jest to seria przyziemna i na serio inspirująca się historią, a nie jak to częściej bywa, używająca jej głównie jako pretekstu do prezentowania efektownych wdzianek. Co więcej, jeśli chodzi postacie, nad którymi spędza mnóstwo czasu, wydaje się bardzo wiarygodna. Podczas pierwszej godziny przede wszystkim poznajemy Thorsa, to, kim jest, jak się zachowuje, i co miłe, również pokrótce, co w jego życiorysie o tym zadecydowało. Oczywiście należyta część uwagi jest też poświęcona protagoniście serii, czyli jego sześcioletniemu synowi Thorfinnowi. Ach, jaki żywotny, ach jaki pełen pasji oraz idealizmu. Ach, jak odświeżające jest obserwować dorosłych jasno widzących, że jest młody i głupi, jak też ewidentnie mających rację. Thors udziela w tych odcinkach młodemu kilku mądrych życiowych rad, co do których jestem kompletnie pewien, że zostaną zignorowane, i to na jego zgubę. Zapowiada się z niego protagonista bardzo, bardzo niedoskonały.

Pod koniec tych trzech odcinków Thors zostaje przymuszony do uczestnictwa w wyprawie wojennej, a Thorfinn zakrada się na jego statek. Powiedzieć, że wyprawa nie zapowiada się na chwalebną, to mało powiedzieć. Przesłanie antywojenne szczególnie oryginalne nie jest, szczególnie w Japonii, ale jak zawsze wszystko zależy od wykonania. Na pewno nie da się go dobrze oddać, jeśli seria nie przykłada wagi do wiarygodności i znaczenia ludzkiego życia, a twórcy Vinland Saga szczęśliwie wydają się to dostrzegać. W trzecim odcinku poświęcają nawet trochę czasu na przybliżenie nam kilku młodych wojowników, którzy są na razie cali i zdrowi, ale ich szanse na przeżycie oceniam jako minimalne. Już mi ich żal na zaś, co uznaję za sukces tej serii. Seria wychodzi też z siebie, aby zaznaczyć, że w tym świecie nie ma jednoznacznych antagonistów. Są jedynie ludzie i ich rozbieżne interesy, i to one wywołują cierpienie i śmierć, a nie jakaś niejasno sprecyzowana „niegodziwość serca”.

Kończąc bez pośpiechu dodam jeszcze w sprawach techniczno-artystycznych: grafika, co pewnie widać na kadrach, jest cudna. Ech, te przepiękne północne krajobrazy, które pojawiają się ledwie na kilka sekund… Animacja postaci też jest pełna detali i bardzo dopracowana. Bardziej dynamiczne sceny akcji oraz morze oddano za pomocą CGI. Jest stosowane z umiarem i wypada dużo lepiej niż zazwyczaj, ale lekko zwraca uwagę. Wybaczam. Muzyka to mieszanina typowego symfonicznego podkładu filmowego, kilku zahaczających o folk melodii (chciałoby się więcej) oraz imponujących solówek fortepianowych. Ani czołówka ani tyłówka nie zrobiły na mnie wrażenia – to pop niewybijający się ponad przeciętność. Seiyuu robią doskonałą robotę, no i mają co porządnie grać. Reżyseria jest naprawdę dobra. Dynamiczne kadrowanie w anime kosztuje, tak jeny, jak i roboczogodziny. Tutaj nikt się nie ogranicza, jeśli chodzi o różnorodność, można tę serię porównać do seriali aktorskich, i środki są doskonale dobrane do celów, tzn. do wymowy poszczególnych scen, czy to chodzi o niepewność, zagrożenie, czy napięcie. To jest pochwała, której nielicznym anime potrafię szczerze udzielić. Vinland Saga jest na doskonałej drodze, aby otrzymywać ją dalej.

Leave a comment for: "Vinland Saga – odcinki 1-3"