Bananya: Fushigi na Nakama-tachi – odcinki 1-3

Co, jak, dlaczego? Wszyscy (a przez „wszystkich” rozumiem przede wszystkim siebie) oczekiwali przewidywalnej kontynuacji z dalszymi przygodami bananokotków, szczególnie że ekipa produkcyjna pozostała praktycznie bez zmian. Tymczasem to… co się tutaj dzieje? To sequel, prequel, remake czy jakie inne licho? Chcę zrozumieć, lecz brakuje mi informacji. Konstrukcja świata przedstawionego Bananyi mi umyka.

Podsumujmy fakty. Z pierwszego sezonu dowiedzieliśmy się, że bananokotki żyją pomiędzy ludźmi, maskując się jako zwykłe bananki. Rodzi to wiele pytań, np. co się dzieje, gdy ktoś postanawia takiego zakamuflowanego bananokotka spożyć. Padają zresztą sugestie, że bananokotki pragną być spożyte, zostawmy jednak te dygresje i skupmy się na nowej sytuacji ujawnionej w sezonie drugim. Tym razem bananokotki żyją na obcej planecie! Planeta ta orbituje blisko Ziemi, z której wysyłane są na nią prezenty oraz, być może, młode bananokotki. Na miejscu znajdują się również zwykłe (?) bananowce oraz wulkanokotek.

Jak to interpretować? Czy to bananokotki przed zasiedleniem Ziemi, czy też bananokotki po inwazji kosmosu? I jeszcze ciekawsze pytanie – czy to w ogóle ważne? Cóż, ważne dla mnie. Sezon drugi powinien budować na solidnych fundamentach pierwszego, a tu taka rewolucja!?

Co więcej, nie ma też Pana Narratora. Jest Pani Narrator. Nowa seiyuu idzie w stronę kawaii, w czym jest kompetentna, ale daleko jej do geniuszu Ebisu Yoshikazu. Nie ma opisów poszczególnych bananokotków. Nie ma „przyjaciół bananokotków”. W pierwszej serii bananokotki bawiły się przedmiotami codziennego użytku, jak znane nam kotki. W drugiej zajmują się głównie prezentami z nieba, co w praktyce działa jak magia. Innymi słowy pierwszy sezon był formą komentarza do codziennej rzeczywistości, drugi to zdecydowanie bajkowa fantazja. Przykro mi, ale to nie ewolucja, to utrata tożsamości.

Wcześniej miałem w tej serii poczucie nieuchwytnej głębi. Była ona tak nieuchwytna, że pewnie nie istniała, ale ten feeling był ważny; to poczucie, że może i nie masz pojęcia co się dzieje, ale Pan Narrator ewidentnie też nie. Takie detale budowały tę serię. Teraz dalej jest w tym pewien potencjał, choćby w postaci wulkonokotka, niemniej… coś się skończyło. Może to ja się zmieniłem, od kiedy oglądałem poprzednią serię (w zeszłym tygodniu), ale drugi sezon Bananyi pogrążył mnie w poczuciu gorzkiego rozczarowania.

Leave a comment for: "Bananya: Fushigi na Nakama-tachi – odcinki 1-3"