Mairimashita! Iruma-kun – odcinek 2

Iruma, ceniąc sobie swoje życie i nie chcąc zostać obiadkiem dla jakiegoś demona, nie garnie się do szkoły. Niestety, ma bystrego dziadziusia, który przewiduje wszelkie problemy i umiejętną manipulacją dusi możliwe zalążki jakiegokolwiek sprzeciwu jeszcze zanim się dobrze wyklarują. A szkole zaś, bo oczywiście Iruma do niej idzie, dzieciaki mają zostać podzielone na grupy, odpowiednio do tego, jakiego chowańca przywołają.

Od samego pojawienia się głównego bohatera przed szkołą w każdej sekundzie odcinka towarzyszy mu wiernie i radośnie Asmodeus, wierzący bez mrugnięcia okiem we wspaniałość Irumy i nalegający, by ten nazywał go Azu. Za plecami panów przewija się więcej postaci, większość to bezimienny tłum uczniów, używany tylko jako miernik jedwabistości Irumy, ale część z nich została wyróżniona, jak choćby blond dziewczę, uratowane przez bohatera w poprzednim odcinku, które chyba chce do niego zagadać, ale jakoś tak okazji brakuje, pojawiająca się na chwilę rygorystyczna przewodnicząca samorządu czy występująca już pod koniec odcinka hiperaktywna zielonowłosa dziewoja.

W tym odcinku na pierwszy plan wysuwa się jednak Naberius Kalego, nauczyciel mający nadzorować rytuał przywoływania chowańców. Osobnik srogi, nietolerujący niesubordynacji i jawnie okazujący Irumie wrogość. Nie wierzy on w niesamowitość głównego bohatera i ma zamiar uważnie mu się przyglądać. Tak, można śmiało stwierdzić, że się na niego uwziął.

Iruma boi się na początku, że podczas rytuału przywoływania poniesie porażkę, ale szybko uświadamia sobie, że właśnie taka porażka uwolniłaby go od konieczności chodzenia do szkoły, a może nawet od świata demonów i bez dalszych obaw przystępuje do przywoływania chowańca. Oczywiście wiadomo, że musi mu wyjść, ale i tak efekt mnie zaskoczył (a do tego przepakowanie Irumy akurat w tym przypadku zostało całkiem sensownie wytłumaczone). Ta absolutna puchata słodkość… Nie, nie pokażę na zrzutkach, to jest zbyt piękny moment i chyba najzabawniejszy od początku serii, polecam ten odcinek chociażby dla tego puszka… okruszka…

Narrator, o dziwo, pojawia się wtedy, kiedy akurat ma sens powiedzenie paru zdań, więc nie tylko nie przeszkadza, ale też odpowiednio dopełnia scenę. Muzyczka wydaje mi się nieco lepsza w tym odcinku albo po prostu przyzwyczaiłam się do tego plumkania, w każdym razie na pewno pasuje ona swoją lekkością do historii, wtapiając się prawie niezauważona w tło. Animacja nadal próbuje się za bardzo nie forsować, więc może dożyje do ostatniego odcinka. Zaczynam myśleć, że jest to całkiem sympatyczny tytuł…

Leave a comment for: "Mairimashita! Iruma-kun – odcinek 2"