Shinchou Yuusha – odcinek 1

Wszyscy w krainie bogów wiedzą, że jeśli trzeba ratować jakiś świat i wezwać bohatera, to stałe dostawy takowych zapewnia kraj z Ziemi, zwany Japonią. Pochodzący stamtąd towar eksportowy, wychowany na grach komputerowych i licznych isekajach, nie wymaga przesadnie długich wyjaśnień, za to aż rwie się do działania, przygód i sławy. Oczywiście mimo to trafiają się łatwiejsze i trudniejsze zadania – a młodziutka (jak na boskie warunki) Ristarte otrzymała właśnie w przydziale świat mający kategorię S w skali trudności. Tu potrzebny jest naprawdę wyjątkowy bohater, najlepiej już na starcie obdarzony nieprzeciętnymi statystykami i jak największym potencjałem. Cudowne zrządzenie losu sprawia, że z tony CV wyłania się to właściwe – Seiya Ryuuguuin spełnia te warunki, a do tego jest wysoki, przystojny i… kto by tam czytał jakieś uwagi i dopiski, prawda? W ten sposób na ratunek światu Gaeabrande wyrusza bohater doskonały – tylko tak odrobinę za ostrożny.

Duży plus należy się za znalezienie właściwego tonu komedii, który odróżnia Shinchou Yuusha od chociażby KonoSuba. Kiedy czytałam zapowiedź, obawiałam się, że Seiya okaże się typem histeryczno-paranoidalnym, co na dłuższą metę byłoby męczące. Tymczasem jego paranoja łączy się ze śmiertelnie poważnym podejściem do rzeczywistości i ostro kontrastuje z hiperaktywną Ristą, za wszelką cenę próbującą ciągnąć go sztampową drogą rozwoju bohatera. Ona sama z kolei stara się pilnować i grać dobrą boginię, ale nie jest wolna od rozlicznych wad, z których na razie na pierwszy plan wysuwa się generalny brak cierpliwości. Jeśli jednak miałabym coś wytknąć, powiedziałabym, że odcinek troszkę nadużywał gagów polegających na zderzaniu kamiennej obojętności i uporu Seiyi z coraz bardziej wkurzonymi minami bogini, a kilka scen wydało mi się ciut za bardzo przeciągniętych. Na razie jednak jestem gotowa uznać to za przejściową wadę, wynikającą z konieczności zmieszczenia w odcinku odpowiedniej porcji wprowadzenia. Zobaczymy, jak pod tym względem poradzi sobie ciąg dalszy.

Pod względem wizualnym jest na razie przeciętnie, chociaż 101 twarzy bogini Risty zapewne szybko zagości w internetowych memach. Wydaje się zresztą, że przerysowane pozy i miny staną się specjalnością tej serii, jeśli sądzić po pani pojawiającej się w ostatnich scenach. Pewna koślawość nie razi zresztą aż tak bardzo, szczególnie że da się ją złożyć (przynajmniej częściowo) na karb udawania „zwykłego isekaja”. Ciekawa jestem tylko jednej rzeczy: czy studio nie zdążyło przygotować animacji do napisów końcowych, czy też pominięto ją celowo, ponieważ zawierałaby spoilery?

Leave a comment for: "Shinchou Yuusha – odcinek 1"