Watashi, Nouryoku wa Heikinchi de tte Itta yo ne! – odcinek 1

Kiedy mała (chyba nawet na swoje 12 lat) Mile samotnie przybywa do stolicy, by rozpocząć naukę w szkole dla Hunterów (jeśli to mają być Łowcy, to jeszcze nie wiem, czego), zaczyna od zakwaterowania w gospodzie i zwiedzenia miasta. Przy okazji spotyka trzy dziewczyny trochę starsze od siebie: blond rycerkę, czerwonowłosą, która ostrzega ją przed zapuszczaniem się w slumsy, i hojnie obdarzoną przez naturę miłą pannę. Oprócz tego jak na prowincjuszkę przystało podziwia otoczenie, co jakiś czas demonstruje inny kawałek magii użytkowej (np. magię przechowywania w podprzestrzeni), budząc zdziwienie obserwatorów (stopniem jej opanowania, nie samym faktem), kłóci się z powietrzem i porównuje wszystko do rzeczywistości znanej z… mang.

Tajemnica wyjaśnia się gdzieś w jednej trzeciej odcinka, kiedy wspomniane powietrze robi puff i pojawia się typowy mahoushoujowy maskotek imieniem Nano-kun (uwaga, to od nanomaszyn), by wspólnie z bohaterką opisać nam jej sytuację. Okazuje się, że Mile to pseudonim arystokratki Adele von Ascham, będącej z kolei reinkarnacją japońskiej licealistki, oczywiście z całym isekajowym inwentarzem, z którego dziewczyna zresztą doskonale zdaje sobie sprawę, ale bynajmniej nie jest to tak zabawne, jak mogłoby być. Będąc w poprzednim życiu ponadprzeciętnie uzdolnioną i stąd rzecz jasna pozbawioną przyjaciół, w ramach gratyfikacji za przedwczesną śmierć zażyczyła sobie zupełnej przeciętności i „normalnego szczęścia”. Trochę jej to nie wyszło, ponieważ – tego dowiadujemy się na końcu odcinka od nano-kota, będącego czymś w rodzaju przewodnika ichniej magii (przewodnik jak w elektryce, nie jak np. w muzeum), również bezobciachowo przemawiającego wprost do czwartej ściany – w tym świecie istnieje jedna jedyna istota tak potężna, że bycie „przeciętną” między tym starym smokiem a zwykłą jednostką uczyniło Adele prawie 7 tysięcy razy silniejszą niż ta ostatnia… Jak pech, to pech.

Z racji tegoż Adele woli nie rzucać się w oczy, ale trudno nie zareagować, kiedy w mieście krąży fama o zaginięciach małych dzieci, a w dodatku znika zaprzyjaźniona dziewczynka z gospody. Adele zapędza się w poszukiwaniach do slumsów, gdzie po sekundzie zostaje zaatakowana, ale z pomocą przychodzi spotkana wcześniej rycerka, Mavis. Przy czym ostatecznie obie ratują się nawzajem, a wydusiwszy z pokonanych bandytów adres, trafiają do szopy, gdzie mają być ukryte porwane dzieci. Tam do kompanii dołącza czerwonowłosa, Reina, jak się okazuje, władająca magią ognia, którą przysmaża kolejnych dwóch bandytów, strasznych idiotów, i razem odnajdują właściwe drzwi. Za nimi wraz z gromadką dzieci tkwi trzecia napotkana wcześniej panienka, Pauline, która będąc świadkiem porwania, sama zaoferowała się bandytom jako opiekunka do dzieci (poza tym włada magią leczącą).

Potem następuje jakieś nieporozumienie… znaczy, konfrontacja z „szefem”, a raczej szefową, która jest dość karykaturalna, podobnie jak jej motywacje i podwładni. Mianowicie porywała ona dzieciaczki, żeby napawać się ich słodyczą i niewinnością, absolutnie bez żadnych podtekstów (te zapewniła jednakowoż japońska wyobraźnia Mile, a moim zdaniem można było sobie darować). „Komplement” szefowej dotyczący płaskiej klatki piersiowej dziewczynki doprowadza ją do takiej furii, że jednym magicznym ciosem zmiata złoczyńców, po czym daje z płaczem dyla – wszak zdradziła się przed nowymi towarzyszkami ze swoją niezwykłą mocą i już nigdy nie będzie mogła spojrzeć im w oczy… A następnego dnia, meldując się w szkolnym internacie, trafia w przydzielonym pokoju na dokładnie tę samą trójkę.


No cóż, nie jest to rzecz w moim guście: żarty trafiają obok mojego poczucia humoru, co poniektóre budzą nawet przy okazji lekki niesmak, od słodkich projektów postaci bolą zęby, a Nano-kun nie tylko wygląda jak latający plagiat, ale brzmi dziwnie perwersyjnie. Przy czym wydaje mi się, że komuś innemu słodkie dziewczynki w wersji isekajowo-nano-mahou z niezbyt dyskretnym łamaniem czwartej ściany mogą przypaść do gustu, bo eksploatują całkiem sporo popularnych schematów i trików (z klasycznym SD włącznie), a grafika jest ładna (widok na slumsy… wow) i wykonanie na razie przyzwoite. Nie czekam na kolejny odcinek, ale będę na posterunku.

Leave a comment for: "Watashi, Nouryoku wa Heikinchi de tte Itta yo ne! – odcinek 1"