Plunderer – odcinki 1 i 2

Nie dziwię się, że twórcy postanowili wypuścić dwa pierwsze odcinki razem przedpremierowo: w pierwszym za mało się dzieje, aby mieć jasność, jak ta seria będzie wyglądać, a za to razem z drugim tworzą małą, w miarę zamkniętą historię, która wydaje się reprezentacyjna dla całości.

Tak więc: kreska jest typowa, ale ładnie wykonana, z animacją gorzej, ale ujdzie, twórcom udaje się to tuszować. Bohaterowie są sztampowi, ale w miarę sympatyczni. Fabuła nie ma krzty sensu, świat przedstawiony nie trzyma się kupy, ecchi jest powciskane wszędzie, czy się da, czy się nie da.

Tyle, niezainteresowani mogą zakończyć lekturę w tym momencie. Dla pozostałych szczegóły; może zacznę od tyłu: autor mangi jest znany z ecchi, więc się tego spodziwałem, ale też liczyłem, że będzie na wyższym poziomie. Pierwsze zbliżenie wdzięków jednej z protagonistek, Hiny, dostajemy w drugiej minucie serii, i w tym nie byłoby nic złego, gdyby pierwszej minuty nie poświęcono na scenę, w której jej matka zostaje wciągnięta do Otchłani, co jest w świecie przedstawionym uważane za los gorszy od śmierci. To chyba nie są zaawansowane umiejętności reżyserskie domyślić się, że widz może przynajmniej przez chwilę nie być w nastroju na takie elementy? Reszta ecchi pojawia się głównie, gdy protagonista Licht i (chwilowy) antagonista wpychają łapy tam, gdzie nie powinni. Jest to jakiś powód, ale nie da się nie zauważyć faktu, że jak to robi protagonista, to jest to ot, takie śmieszne personalne dziwactwo, a jak niemal to samo robi antagonista, to jest to godne najwyższego potępienia obrzydlistwo. Ja się nie domagam, aby było to mądre i moralne, ale niechże choćby będzie konsekwentne…

Co do fabuły, świata i postaci, to aż imponujące, jak mając wolną rękę w ich kreowaniu (wszak to początek), twórcom udaje się sobie przeczyć co dwie minuty. Zgaduję, że po prostu sens był daleko na ich liście priorytetów. Dowiadujemy się, że Hina podróżowała pięć lat i przebyła czterdzieści cztery tysiące kilometrów w poszukiwaniu legendarnego „Asa”, i mamy uwierzyć, że mimo to nie ma najmniejszego pojęcia, jak działa świat przedstawiony, a co więcej, poza przydomkiem nie ma żadnych informacji o poszukiwanym bohaterze, mimo iż zna go ze słyszenia prawie każdy człowiek na ulicy! Kupy się to nie trzyma, ale dzięki temu Hina może się zachowywać jak idiotka (i być ratowana), a reszta postaci ma pretekst, aby wszystko elementarnie tłumaczyć widzowi.

Niewątpliwie jest co tłumaczyć: w tym świecie losy ludzi są rządzone przez punkty, każdy jest zobowiązany do liczenia jakiejś rzeczy (Hina liczy przebyte kilometry, Licht liczy kobiety, które poderwał). Jeśli czyjeś punkty spadną do 0, wpada on do Otchłani. Poza tym osoba z wyższą punktacją może rozkazywać osobie z niższą, więc ustalają one społeczną hierarchię. Brzmi intrygująco, nie? Dla mnie brzmiało, więc to imponujące, że już podczas pierwszych czterdziestu minut udaje się ten koncept wyrzucić do kosza. Przez pierwszy kwadrans postacie tłumaczą Hinie, jak działają reguły, przez pozostałe pół godziny dowiadujemy się o wyjątkach, które są tak poważne, że te reguły nie mają praktycznie znaczenia. Po pierwsze, nic z tego nie działa na Lichta, a seria na razie w ogóle nie tłumaczy, jak on operuje. Po drugie, można inną osobę wyzwać na pojedynek i ukraść jej punkty. Innymi słowy, kto lepiej macha mieczem, zgarnia wszystko.

Licht macha mieczem całkiem nieźle, prawdę mówiąc, na tyle dobrze, że nie wiadomo, co miałoby mu zagrozić. Gdy lokalny oficer (nasz tymczasowy antagonista) molestuje Hinę, Licht przestaje udawać ulicznego zboczeńca i przechodzi w tryb superbohatera-zboczeńca. Dostajemy scenę walki, która może nie rzuca na kolana nadmiarem animacji, ale wiadomo, co się w niej dzieje, i jest dosyć dynamiczna. Problem polega na tym, że jest stanowczo za długa. Zaczyna się od tego, że Licht udowadnia, iż potrafi pokonać przeciwnika samym… chodzeniem (nie pytajcie). Głupie to, ale jako moment „łał” da się kupić. Niestety od tej chwili jest jasne, że antagonista nie ma żadnych szans, więc reszta sceny to czekanie na nieuniknione, co już takie rozrywkowe nie jest.

Po walce wraca fabuła i niestety dalej nie ma ładu i składu. Działania Hiny nie mają sensu, działania oficera-antagonisty nie mają sensu (choć na pocieszenie inne postacie wydają się zauważać, że jest on idiotą). Kiedy wydaje się, że głupiej już nie można, w ostatniej scenie jeden z pozostałych wojskowych postanawia „podziękować” Hinie za ujawnienie, że Licht jest jednym z legendarnych asów (okazuje się, że to nie jedna osoba, a grupa bohaterów wojennych obdarzonych supermocami) i w jej obecności zaczyna meldować przełożonemu. Tak, wojskowi w tej serii tak sobie, bez powodu, informują o swoich planach wrogo do nich nastawionych cywili…

Da się to oglądać, ale trzeba starać się wyłączyć myślenie i mieć końską tolerancję na ecchi powciskane byleby było. Ja do ecchi nic nie mam, ale żeby działało, między postaciami musi być chemia, a tutaj w większości to sceny bez oparcia w czymkolwiek powtykane w fabułę zrobioną kompletnie od niechcenia. (Choć jest kilka wyjątków; gdy pretekstem było umieszczenie wskaźnika punktów w odpowiednim miejscu, to się jeszcze da kupić, niemniej z resztą słabo). Na pocieszenie studio produkcyjne ma kilku dobrych rysowników na pokładzie, bo wiele kadrów jest całkiem udanych, co widać chyba po tym, co zamieściłem. Obawiam się jednak, że niczego więcej po tej serii nie należy się spodziewać. Odcinek trzeci zapowiada się na udrękę…

Leave a comment for: "Plunderer – odcinki 1 i 2"