Arte – odcinek 1

Ambitne i utalentowane kobiety renesansu łatwo nie miały, bo bez znajomości i pieniędzy w sztuce niewiele mogły zdziałać (podobnie jak zapewne większość mężczyzn…), ale naszej bohaterki to nie dotyczy. Arte to młodziutka, niespełna piętnastoletnia dziewczyna z arystokratycznego, ale nieszczególnie bogatego rodu, która cały swój czas spędza na rysowaniu. Przyprawia tym o ból głowy swoją niedawno owdowiałą matkę, której bardzo, ale to bardzo zależy, aby dobrze wydać córkę za mąż i zapewnić jej godziwą przyszłość. Straszna rodzicielka, nieprawdaż? Ano straszna, bo Arte pragnie wolności i chce zostać artystką. W tym celu usilnie stara się znaleźć malarza, który zostałby jej mistrzem i opiekunem. Poszukiwanie tegoż dziewczynie nie idzie, ale podczas publicznej kłótni Arte zwraca na siebie uwagę mrukliwego artysty imieniem Leo. Mężczyzna postanawia przetestować determinację dziewczyny i zleca jej zadanie praktycznie niemożliwe do wykonania w wyznaczonym czasie. Arte jednak próbę przechodzi śpiewająco, a poruszony jej postawą Leo zgadza się przyjąć ją na termin. Tak więc Arte pakuje swoje rzeczy i wprowadza się wraz ze swoim skromnym dobytkiem do szopy na posesji malarza…

Przed zapoznaniem się z początkiem mangi i materiałami promocyjnym byłam nawet zainteresowana tym serialem, bo tego typu historie rzadko pojawiają się w animowanym medium. Początkowo zapowiadało się na przyjemną i pocztówkę z epoki, szybko jednak wyszło szydło z worka i okazało się, że pełna ciepła i naiwnych schematów opowieść spod pióra Kei Ookubo z rzeczywistością ma naprawdę niewiele wspólnego. I powie ktoś: po co czepiać się braku realizmu, skoro to fikcja literacka? To tylko manga, a Florencja epoki renesansu jest jedynie tłem dla całej historii. W teorii mogłabym się z tym stwierdzeniem zgodzić, wszak historią sztuki interesuję się bardzo luźno i bez zobowiązań. W praktyce jednak, oglądając ten odcinek, zadawałam sobie pytanie, po co umieszczać akcję w konkretnej epoce historycznej Ziemi, jeśli nie zamierza się nawet udawać, że ma się jakiekolwiek pojęcie o jej realiach. Kilka ciekawostek na temat pozyskiwania materiałów to nie jest wystarczający research, jeśli ignoruje się całą obyczajowość tamtych czasów. Może dałoby się to przełknąć, gdyby świat przedstawiony byłby fikcyjny i jedynie inspirowany szesnastowieczną historią… Aczkolwiek i tak byłoby widać rażące nieścisłości. W obecnej sytuacji jednak liczba absurdów sprawia, że naprawdę trudno pogodzić się z taką wizją autorską.

Widać to przede wszystkim w samej Arte, której postawa sugeruje, że przez niemal piętnaście lat swojego życia wychowywała się w innym wymiarze niż cała reszta świata, w którym żyje. Zbuntowana i pragnąca wolności nastolatka odbija od siebie rzeczywistość, że aż miło, i zachowuje się nie jak renesansowa arystokratka, a jak współczesna panienka, która niespodziewanie obudziła się w ciele tej pierwszej. Gdyby taki był scenariusz, jej postawa byłaby zrozumiała – wszak nie miałaby zapewne pojęcia o normach społecznych tamtych czasów. Niestety, Arte od urodzenia wychowuje się w renesansie. Ale to w zasadzie nic. Jeszcze bardziej kuriozalna jest reakcja otoczenia na jej młodzieńczy bunt (czy próbę uwolnienia się z okowów tradycji – jak kto woli). Nikt bowiem (nawet zrzędząca pani domu) nie powstrzymuje małolaty przed łażeniem od pracowni do pracowni malarskiej z plikiem swoich szkiców (jak współczesne CV normalnie…) w nadziei, że ktoś ją przyjmie. Niejeden z tych malarzy nie cofa się również przed rękoczynami na oczach ludzi w celu pozbycia irytującej smarkuli. Dla nikogo nie jest też skandalem, że niezamężna i nastoletnia arystokratka w biały dzień zwija swoje manatki i wyprowadza się z domu. A jedyną reakcją matki na ten cały cyrk jest ciągłe powtarzanie „oj, pożałujesz, dziecko, tej decyzji, pożałujesz” (bez sugerowania oczywiście, że ktokolwiek podejmie jakiekolwiek kroki, żeby Arte powstrzymać).

I tak dalej… Serio, wyliczać można by dalej, ale w sumie nie o to w zajawce chodzi (choć wolałam ostrzec potencjalnych zainteresowanych, jeśli zależy im na realizmie). Reszta widzów może nie będzie przywiązywać aż takiej wagi do realiów szesnastowiecznej Florencji, ale jest szansa, że odstraszy ich coś równie widocznego. Już na pierwszy rzut oka widać bowiem, że to mają być cieplutkie i pozytywne okruchy życia starające się pokazać piękno codzienności. Takie serie nierzadko bywają lekko naiwne, ale nadrabiają to urokiem osobistym. Trudno w przypadku Arte mówić o uroku osobistym, jeśli jakiejkolwiek subtelności tu brak, a zawiązanie fabuły opiera się na tak wyświechtanych schematach, że głowa mała. W sumie szkoda, bo technicznie jest w miarę przyzwoicie – grafika nie taka zła i piosenki naprawdę przyjemne dla ucha. Niestety, cała reszta pozostawia naprawdę wiele do życzenia.

Pewnie sporo osób uzna, że zbytnio demonizuję, przesadzam i tak dalej (i mają do tego święte prawo), ale podejrzewam, że widzowie, którzy oczekiwali kolejnej mini Arii, zawiodą się na tym tytule. W teorii bowiem można zapomnieć o realiach życia w renesansowej Florencji i cieszyć się cukierkowymi okruszkami życia. W praktyce jednak naprawdę trudno (przynajmniej mnie) oderwać samą historię od miejsca akcji i zaakceptować fakt, iż twórcy tej opowieści wydaje się wręcz świadomie ignorować owe realia na rzecz mangowo-animowych schematów. Zrozumiałabym jeszcze, gdyby renesans był jakąś wielką niewiadomą, na której temat trzeba snuć domysły i przypuszczenia… Tymczasem zamiast przeczytać kilka porządnych książek historycznych i chociaż pobieżnie zapoznać się z życiorysami kilku ówczesnych malarek, Kei Ookubo realizmowi podrzyna gardło i polega na mitach oraz karygodnych uproszczeniach, które łatwo zweryfikuje nawet jeden artykuł na Wikipedii… Szkoda, bo mogło być naprawdę sympatycznie, gdyby oprzeć się na faktach i tylko odrobinę podkolorować rzeczywistość.

Zimno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie…

Leave a comment for: "Arte – odcinek 1"