Gleipnir – odcinek 1

No proszę, moje zgorzkniałe serce z trudem, ale przyjęło pozytywne zaskoczenie. W przypadku Gleipnira było duuuużo rzeczy, które mogły pójść źle. Studio Pine Jam jest małe, młode i na razie niczego specjalnie dobrego nie zrobiło, a reżyser Kazuhiro Yoneda zajmował się głównie pojedynczymi odcinkami, tudzież pomniejszymi seriami. Dodajmy do tego materiał źródłowy, który wręcz obnosi się z kiczem, i katastrofa gotowa.

Ta w pierwszym odcinku nie nastąpiła, ale to oczywiście nie znaczy, że to jakiś Szekspir, po prostu twórcom udało się dostarczyć 20 minut kompetentnego oglądadła, co jest dokładnie tym, na co liczyłem. Gleipnir to z grubsza dzieło z gatunku „mordobicie z potworami i cyckami”. W jego ramach standardy są takie, że zaczątek fabuły potrafi być potwornie wręcz głupi (później przynajmniej litościwie fabuła schodzi na drugi plan). Tutaj natomiast o dziwo wszystko póki co trzyma się kupy. Protagonista Shuichi posiada zdolność do zamieniania się w potwora mającego postać wypchanego wilka. Jest to ekstremalnie dziwne, Shuichi też tak uważa, i całą sprawę najusilniej stara się wypchnąć ze świadomości, jak tylko mocno się da. Prawie się to udaje, ale kiedy w palącym się budynku wyczuwa nieprzytomną Claire, postanawia zaryzykować i uratować ją w wilczej postaci.

Okazuje się to decyzją fatalną. Wdzięczność Claire za udaremnienie jej samobójstwa okazuje się dalece ograniczona, a w dodatku wie ona coś więcej o ludziach-potworach i jest zdeterminowana, aby wykorzystać Shuichiego do dalszego zgłębienia tematu. Na tym z grubsza treść odcinka się kończy, na razie to prościutka historyjka, ale trzymająca się kupy. Nie wydaje się, aby to ona miała być główną atrakcją, bardziej postacie i ecchi. Jak to zwykle bywa, to drugie jest trochę wepchnięte, byleby było, ale co nie zdarza się tak często, momentami pełni też fabularną funkcję. Wilcze instynkty pogłębiają Shuichiemu nastoletnią chuć, a Claire nawet nie próbuje ukrywać satysfakcji z dręczenia go seksualnie, co przy okazji przydaje się do psychologicznej manipulacji. Jeśli już muszą być majtasy, to preferuję, kiedy mają związki z resztą świata przedstawionego, więc za to plusik.

Minusik za to, że budżetu na akcję to studio nie miało, oj nie. Jest jej może ze 20 sekund, z dosyć lichą muzyką, i w dużej mierze to pokaz slajdów. To nie jest do końca krytyka, bo dostrzegam w tym świadomość twórców, że skoro jenów brak, to lepiej te fragmenty możliwie skrócić i za to wysilić się, aby przynajmniej nie raniły oczu. Udało się, nie ranią, a nawet wprowadzają trochę napięcia. Zresztą, kiedy nie trzeba za dużo animować, to ten odcinek jest momentami autentycznie ładny. Postacie i tła są zaskakująco ekspresywne, co chyba widać po załączonych kadrach. Ciekawe, czy te powszechne objawy kompetencji to tylko skutek władowania wszystkich sił i środków w pierwszy odcinek. To się okaże, w każdym razie seria póki co swoje zadanie spełnia.

Leave a comment for: "Gleipnir – odcinek 1"