Deca-Dence – odcinek 1

Świat po wielkich zniszczeniach. Mała Natsume towarzyszy ojcu i jego znajomym w badaniach terenowych. Przerywa je nagłe pojawienie się wielkiego potwora, którego atak kończy się śmiercią niemal całej ekipy. Dziewczynka przeżywa, traci jednak prawą rękę. Mijają lata. Akcja przenosi się do ogromnej ruchomej fortecy. Z przemów młodych wychowanków sierocińca, w tym Natsume, dowiadujemy się, że zwie się Deca-Dence i jest zamieszkiwana przez niedobitki ludzkości. Niemal wszyscy ludzie bowiem zginęli w zetknięciu z różnokształtymi monstrami, gadollami. Zagrożenie z ich strony, pomimo utworzeniu schronienia, bynajmniej nie minęło – ciągłą walką i obroną twierdzy zajmują się żołnierze Siły, to jest Gearsi, wykorzystując przy tym energię życiową gadolli, oksyon (która służy także do zasilania fortecy). Drugą część mieszkańców stanową tzw. Tankersi, którzy wspomagają Gearsów poprzez m.in. naprawianie zbroi. Wspomniana młodzież z sierocińca właśnie ma rozpocząć pierwsze prace jako przedstawiciele tej drugiej grupy. Inaczej swoje życia wyobraża sobie Natsume, niestety, ku jej wielkiemu zdziwieniu, jej zgłoszenie do Sił zostaje odrzucone. Proteza zamiast silnej, sprawnej ręki z pewności stanowi główną przeszkodę, jednak upór dziewczyny jest jeszcze większy i nie słabnie, mimo żartów ze strony innych czy rozmowy z przyjaciółką, Fei, dostrzegającej niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą walka z gadollami.

Marzeniami marzeniami, trzeba jednak pracować. Natsume zostaje podopieczną mechanika zbroi, Kaburagiego – przez pięć lat ma czyścić zewnętrzne ściany fortecy. Zajęcie ciężkie i śmierdzące, a gdy dodać do tego chłodnego i nieskorego do rozmów szefa, nijak nie da się nim cieszyć. Pewnego dnia Natsume, podczas mało dla niej komfortowego spotkania z chłopakiem o imieniu Fennel zauważa bukłak Kaburagiego. Idzie do niego i w zamian za zwrócenie zguby prosi o zorganizowanie dla niej przyjęcia powitalnego. Rozmowa przenosi się do wnętrza mieszkania (czy jak to nazwać) mężczyzny; wtedy też najmocniej zderza się optymizm i wola walki nastolatki z obojętnością i chłodem mężczyzny, wprost twierdzącego, że pewnych rzeczy nie da się zmienić i że lepiej dla dziewczyny będzie, jeśli porzuci marzenia o zostaniu Gearsem. Dyskusję przerywa dziwny dźwięk. Z drugiego pomieszczenia wydostaje się… mały gadoll, którego Kaburagi przygarnął. Po początkowej próbie pozbycia się stwora Natsume, widząc, że jest zupełnie niegroźny, zaprzyjaźnia się z nim i nazywa Pipe.

Podczas kolejnego dnia pracy Natsume oświadcza, że nie zamierza się poddać, co Kaburagi kwituje krótkim „rób, co chcesz”. Ten dzień okazuje się też wyzwaniem dla fortecy – w jej stronę zbliża się spora grupa gadolli, wśród których znajduje się olbrzymi niczym twierdza giland. Do walki z mniejszymi monstrami dowództwo na czele z Minato wysyła Gearsów. Wskutek niemądrych działań Fenella on, jego znajomy, Natsume i Kaburagi spadają poza fortecę. Znajomy ginie, nastolatkę zaś ratuje Kaburagi, który, pożyczając sprzęt od poległego Gearsa, pokazuje, że nie spędził całego życia na byciu mechanikiem. Dzięki jego niebywałym umiejętnościom sytuacja z „małymi” gadollami zostaje opanowana, nadal jednak pozostaje olbrzym. Tu broń Gearsów się nie sprawdzi – Minato wydaje rozkaz aktywacji działa Deca-dence. Z fortecy wyłania się wielka broń i jednym strzałem powala gilanda, wcześniej osłabionego utratą znacznej ilości oksyonu.

Pierwszy odcinek oryginalnego anime od studia Nut minął mi stosunkowo szybko i prawie bezboleśnie, jednak bez efektu „wow!”. Wprowadzenie przebiegło tak, jak by pewnie każdy się spodziewał – tragiczne zdarzenie z dzieciństwa Natsume, przedstawienie głównych bohaterów i ich odmiennych spojrzeń na życie, a następnie walka z gadollami. Z drugiej strony pewne sceny, o których nie wspomniałam w opisie, każą snuć różne domysły na temat prawdziwego znaczenia i roli fortecy, ludzi ją zamieszkujących czy potworów. Chodzi głównie o ostatnie sekundy odcinka, tak dziwne i odmienne od reszty, że nie wiem, co o nich sądzić. Także krótka scenka Kaburagiego z tajemniczym kimś każącym mu „wyplenić wszystkie pluskwy ze świata” pobudza wyobraźnię. Możliwe zatem, że seria nie okaże się zwykłą przygodówką nastawioną wyłącznie na szybką akcję, tylko pozytywnie zaskoczy ciekawym rozwinięciem motywu postapokaliptycznego świata, choć złożoności świata przedstawionego czy fabuły jak np. w Shingeki no Kyojin raczej nie ma co się spodziewać.

Do anime przyciągają również główni bohaterowie. To typowy duet przeciwieństw, na który miło się patrzy i aż nie można się doczekać kolejnych interakcji między energiczną dziewczyną a spokojnym mężczyzną. Jednocześnie należy zauważyć, że żadna z tych kreacji nie jest przejaskrawiona, a tym samym nieznośna w oglądaniu – Natsume potrafi rozważnie dyskutować, z kolei Kaburagi nie wydaje się ciągłym ponurakiem. Dobre wrażenie dopełnia praca seiyuu. Tomori Kusunoki świetnie brzmi jako energiczna i pełna wdzięku nastolatka, podobnie jak Katsuyuki Konishi nie zawodzi w poważnej roli byłego żołnierza znużonego życiem – co jak co, ale zdecydowanie lepiej wychodzą mu takie postaci niż odgrywanie pajaców jak np. w 7 Seeds. Poza głównym duetem poznajemy, na razie niezbyt dokładnie, kilka postaci, m.in. nieco głupkowatego Fennela, sympatyczną Fei, arogancką Linmei czy odważną panią żołnierz, Kurenai. Nie można zapomnieć też o Pipe, obślizgło-słodkim (z akcentem na drugie) stworku Kaburagiego – nie wątpię, że stanie się ulubieńcem wielu widzów.

Napisałam, że pierwszy odcinek oglądało mi się prawie bezboleśnie. Niestety, graficznie seria mnie trochę rozczarowała. Kiepskie CGI aż razi w oczy, kreska zaś ogólnie jest średnia i już przy najmniejszych oddaleniach korzysta z uproszczeń, przez co postaci wyglądają mało starannie. Trudno też o podziwianie teł – parę ładniejszych ujęć się zdarzy, ale poza tym nic ciekawego. Gadolle natomiast prezentują się niczym wytwory wyobraźni dziecięcej, które dorośli powiększyli tak aby były choć trochę straszne. Na razie takie różnorodne projekty potworów nie przekonują mnie, zobaczymy, czy się przyzwyczaję. Dostajemy jednak także – i ciekawe, czy tak zostanie do końca – bardziej niż porządną animację, tak więc przynajmniej na sceny akcji (jeśli przymknie się oko na CGI) powinno się dobrze patrzeć. W tle pobrzmiewa ładna i dobrze dobrana do wydarzeń muzyka. Kawałek w openingu śpiewany przez Konomi Suzuki nie brzmi porywająco; nie sądzę, by pełna wersja coś w tym zmieniła. Mimo powyższych zastrzeżeń będę oczekiwała kolejnych odcinków, ciekawa, jak wszystko się potoczy.

Leave a comment for: "Deca-Dence – odcinek 1"