Gibiate – odcinek 3

Karnawał głupoty nadal trwa w najlepsze, zaś z odcinka na odcinek wyraźnie widać tendencję spadkową jakości (nie żeby początkowa wartość była wysoka…). Tym razem prócz kolejnej ofiary niewytłumaczalnej podróży w czasie (wojowniczego mnicha z czasów rządów Ody Nobunagi)  do listy rzeczy niewyjaśnionych można dopisać „magiczną” ewakuację (prawie) wszystkich ocalałych w jakieś bliżej nieokreślone miejsce. Jak i kiedy, to nie wiadomo, ale w „obozie” pozostaje tylko kilka osób. Wśród nich znajdują się jednostki, które zdecydowanie już dawno powinny się stamtąd zmyć z różnych przyczyn (matka głównej bohaterki, bo jest bezużyteczna, i rzekomy geniusz medyczny, bo chyba nikt nie chciałby, żeby jegomość stał się ofiarą przypadkowego stwora).

Tak czy siak radosna gromada lemingów lezie sobie przez zrujnowane miasto do jednego z wieżowców, w którym ponoć znajdują się jakieś ważne dla doktorka rzeczy i, co ważniejsze, helikopter. Maszyna może okazać się przydatna we wdrożeniu w życie kolejnego wymyślonego w pięć sekund planu – ekipa nagle przypomniała sobie, że na przeciwległym wybrzeżu jest ważne laboratorium, które może kryć wiedzę potrzebną do stworzenia szczepionki na wirusa. Lemingi więc uprawiają radosny research, shopping i tym podobne, przypadkiem wpadając na kilka mniej i na jednego bardziej groźnego potwora, który nie dość może poruszać się w świetle słońca, to jeszcze używa niebezpiecznego ataku dźwiękowego. W tym miejscu do listy absurdów dołącza łatwość, z jaką ekipa rozstaje się ze sprawnym helikopterem. Podejrzewam, że nawet średnio rozgarnięty widz byłby w stanie lepiej wymyślić tę scenę, bo poświęcenie maszyny w pseudosamobójczym ataku (kiedy wystarczyło trochę pomanewrować, zebrać wszystkich do kupy i zwyczajnie odlecieć poza zasięg dźwięku i lepomacek) było szczytem debilizmu.

Podsumowując: krzywe to i głupie to. Sam pomysł wyjściowy nie tyle kuleje, ile zwyczajnie brak mu nóg, więc nic dziwnego, że cała reszta nie daje rady. Seria może byłaby oglądalna, gdyby bohaterowie byli czymkolwiek innym niż kłodami drewna wygłaszającymi jeszcze sztywniejsze kwestie. Koślawość grafiki i animacji boli w równym stopniu, co głupota scenariusza, ale w teorii można na to przymknąć oko, zważywszy na obecną sytuację gospodarczo-społeczną. W praktyce jednak trudno nie zwrócić uwagi na nie tylko kiczowate, ale przede wszystkim szpetne projekty potworów, które co najwyżej śmieszą i co wrażliwszym mogą wypalić oczy. Serio, jest tak źle, że nawet nie można tego anime nazwać niezamierzoną komedią…

Jestem równie szczęśliwa, co ten pan, że to już koniec mojej przygody z tą chałą…

Leave a comment for: "Gibiate – odcinek 3"