Lapis ReLiGHTs – odcinek 3

No cóż, dziewczętom w tym tygodniu emocji nie zabrakło, czego ja o sobie raczej nie powiem, bo właśnie ziewam serdecznie, skończywszy odcinek. Niemniej są nowości – i nadal nie ma klasycznego idolkowania, co może być istotną informacją dla fanów gatunku. Albo i nie, trudno mi orzec. W każdym razie nie jest to takie, jak się spodziewałam (może i dobrze), raczej podpada pod kategorię „mniej lub bardziej słodkie dziewczęta robią różne rzeczy, by zacieśnić przyjaźń i osiągnąć mniej lub bardziej doraźne cele, trochę wspierając się przy tym magią”. Tak, wiem, mało zgrabne i na akronim się nie nadaje…

Dzisiejszym doraźnym celem naszej kolorowej piątki jest zdobycie odpowiedniej liczby punktów w turnieju czegoś, co przypomina wspomaganego magicznie skutego. Nie do końca się połapałam w zasadach – choć wydają się proste jak budowa cepa: skuć kogoś z przeciwnej drużyny, a samemu uniknąć skucia lub złapać piłkę; stosować można tylko jeden wybrany rodzaj zaklęcia – albo dziewczęta je trochę naginały, razem z prawami natury, przyspieszając swoje reakcje, zwiększając chwilowo siłę, łapiąc i rzucając piłkę włosami, wznosząc ściany z trawy… Ewentualnie samym twórcom się pomerdało lub nie chciało dopilnować. A najprawdopodobniej graczek było po prostu za dużo, za dużo gadały i dlatego się pogubiłam. W sumie nieważne, a raczej nudne.

Przy okazji okładania się piłką i wymiany standardowych w takich sytuacjach przechwałek oraz gambarycznych okrzyków, plus demonstrowania owych dziwacznych pomysłów na magię, poznajemy nieco bliżej kolejne panienki, głównie z grupy Niebieskich, w tym dwie, których imiona zapamiętałam od strzała, bo trudno nie – Angelica i Lucifer. Przy czym obie mają równie ogniste temperamenty, o czym świadczy nie tylko entuzjazm przy piłce, ale i pokłócenie się ze sobą w trakcie gry bądź co bądź zespołowej. Potem była jeszcze Alfa (ta od rzutu włosami), kocia Salsa i jakaś trzecia; wielkie szychy, bo należące do Czarnych, a poza tym mające niesamowite umiejętności. I kilka innych, ale serio, nawet patrząc na portrety całej dwudziestki na AniDB, nie jestem pewna, które to były (właściwie to pomyliłam tę trzecią Czarną z inną grupą i połapałam się dopiero przy robieniu zrzutek). To tyle w temacie liczby bohaterek, grubo za dużej, żeby je choć próbować zapamiętać*. Aha, nasza piątka omal turnieju nie wygrała, dzięki Tiarze i jej ścianie trawy, ale zasady punktacji były przeciwko nim. Przy okazji, to trochę niesprawiedliwe, że można kogoś walnąć od tyłu i zdobyć punkty, kiedy już mu się wydaje, że mecz skończony.

Ponadto pierwszą część odcinka urozmaiciły dąsy Lavie, że Ashley zapomniała o jej urodzinach i obiecanym prezencie. Fakt, że blondi zachowywała się jak dziecko w wieku przedszkolnym i kładła z tego powodu grę, nikogo nie dziwił ani nie obruszał, za to uświadomiona wreszcie Ashley się pokajała i obiecała jej uszyć kawaii strój, albowiem jest uzdolniona w dziedzinie robótek ręcznych, zwłaszcza szycia. Bez magii, zaznaczam. Pogodzenie się tych dwóch wydatnie pomogło w prawie zdobyciu zwycięstwa, ale Lyn też się przyczyniła, jak zwykle zaklęciem z książki. Co więcej, podczas poturniejowego grupowego moczenia się w ichnim jaccuzi do panienek Niebieskich dołączyły Czarne zwyciężczynie w celu pogłębienia nawiązanej właśnie znajomości, co pozwala mi sądzić, że przesłaniem odcinka rzeczywiście było „miłość i zgoda to domu ozdoba”. Czy tam szkoły z internatem. Aha, naście nagich dziewcząt w wodzie po piersi to chyba fanserwis, ale bardzo umiarkowany.

Taka też jest moja opinia o serii – niby nie mam się za bardzo do czego przyczepić, bo żadne grube błędy czy wypaczenia (także rysunku) mi się w oczy i inne zmysły, w tym rozum, nie rzuciły, ale co właściwie mam pochwalić i zachwalić? – też nie wiem. No, jest miło, kolorowo, panienki ze sobą rozmawiają, okazują emocje, coś tam robią i nawet nie jest to bardzo powtarzalne, coś tam planują osiągnąć, jakoś tam rozwijają swoje relacje, czegoś tam dowiadujemy się o świecie przedstawionym, humor jakiś tam to delikatnie okrasza i wszystko to mniej więcej trzyma się kupy oraz nie boli za bardzo przy oglądaniu… Marshmallow, o, pełna miska – kto pomyśli o zjedzeniu jej całej? Pastelowo kolorowe, jednakowo słodkie, ciągnące się, puste kalorie; podobno zyskują na przypieczeniu, ale nie wiem, nie próbowałam i nie zamierzam. Dla tych, co takie rzeczy lubią, dawka raz na tydzień może będzie w sam raz, ja się bez złych uczuć pożegnam, wolę batony muesli.

* Po prawdzie, mam też problem z zapamiętaniem, jak dokładnie brzmi tytuł serii, co chyba najlepiej podsumowuje mój stosunek do niej.

Leave a comment for: "Lapis ReLiGHTs – odcinek 3"