Dragon Quest: Dai no Daibouken [2020] – odcinek 1

Zanim przejdziemy do omówienia odcinka, muszę zaznaczyć, że nigdy nie grałem w żadną z gier z serii Dragon Quest, mimo że w zasadzie od zawsze jest w kręgu moich zainteresowań, przede wszystkim ze względu na udział w całym przedsięwzięciu Akiry Toriyamy. Do Dai no Daibouken nie podchodzę więc jako fan uniwersum, lecz jako ktoś, kto oczekuje po prostu dobrej serii przygodowej, która być może obudzi we mnie mnie wspomnienia z dzieciństwa, gdy zaczynałem swoją przygodę z anime przy seriach z lat dziewięćdziesiątych. A na to potencjał zdecydowanie jest, jako że manga będąca pierwowzorem powstawała właśnie wtedy i zdaje się sztywno trzymać konwencji przygodówek, które robiły furorę w tamtym czasie nie tylko w Japonii, ale także na Zachodzie.

Pierwszy odcinek wydaje się to potwierdzać. Głównym bohaterem jest chłopak imieniem Dai, który w na razie niewyjaśnionych okolicznościach jako niemowlę trafił na wyspę Dermline, gdzie został przygarnięty przez potwory i wychowany przez Brassa, którego nazywa swoim dziadkiem. Pod jego czujnym okiem Dai szkoli się na maga, marzy jednak o czymś zupełnie innym – zainspirowany opowieścią o bohaterze, który niegdyś pokonał zło na świecie, również chciałby zostać herosem.

Wtem, zupełnie niespodziewanie, na wyspę wraz ze swoimi towarzyszami przybywa Deroline, podający się za wielkiego bohatera. Jak się jednak szybko pokazuje, są to jedynie oszuści, a łatwowierny Dai daje im się podpuścić, w związku z czym w ich ręce trafia Gomechan, przedstawiciel niezwykle rzadkiego gatunku potworów, którego najeźdźcy chcą podarować królowi. Chłopak nie może pogodzić się ze stratą przyjaciela i wraz z innymi potworami rusza na ratunek, robiąc jednocześnie na władcy tak wielkie wrażenie, że ten postanawia podarować mu koronę mistrzów, zwiastując także jego przyszłość jako bohatera. Wieść o odważnym chłopcu dociera do królestwa Papnica, a jakiś czas później na wyspę dociera jego księżniczka, Leona, która szuka u Daia pomocy.

Brzmi to oczywiście niesamowicie kliszowo i sztampowo, natomiast prawda jest taka, że nie oczekiwałem niczego więcej, jest dokładnie tak jak być powinno i mam nadzieję, że tak pozostanie. Lata dziewięćdziesiąte pełną gębą.

To, co robi jednak największe wrażenie, to oprawa graficzna, oczywiście z poprawką na to, że będzie to wieloodcinkowa seria i poziomu produkcji sezonowych raczej nie należy się spodziewać. Dużą część ekipy stanowią osoby, które wcześniej pracowały przy Dragon Ballu Super, z reżyserem Kazuyą Karasawą na czele. Przy samym odcinku pracowali natomiast tacy animatorzy jak Naotoshi Shida (samodzielnie zanimował także opening), Atsushi Nikaido, Yuuichi Karasawa, Ken Otsuka czy Naohiro Shintani, projektant postaci do ostatniego filmu o Brolym. Przyznać trzeba, że odwalili kawał dobrej roboty, bo dużo tu naprawdę dobrej i płynnej animacji. Zgrzytać odrobinę może niestety CGI, a jest go całkiem sporo. Nie jest to najgorsze wykorzystanie technik komputerowych jakie widziałem, ale nie ma się czym zachwycać i tych bardziej wrażliwych pewnie będzie nieco uwierać. O poziom oprawy w kolejnych odcinkach bym się nie obawiał, jako że seria w produkcji jest od bardzo dawna, a twórcy wydają się mieć ogromny bufor. Jeśli więc nic złego się po drodze nie wydarzy, spadki formy nie powinny mieć miejsca.

Pozytywnie wypadają również tła, za które odpowiada studio Pablo, specjalizujące się w tym aspekcie. I choć nie są to wyżyny ich umiejętności, to jest na czym zawiesić oko. O muzyce Yuukiego Hayashiego na razie trudno cokolwiek powiedzieć poza tym, że jest; żaden motyw nie wpadł mi w ucho. Podobnie z piosenkami do czołówki i tyłówki – są okej, z czasem pewnie nieco w moich oczach (uszach?) zyskają, ale nie są niczym szczególnym.

Zachwycony może po pierwszym odcinku nie jestem, ale pokładane w nim nadzieje spełnił i bawiłem się naprawdę nieźle. Przygodę czas zacząć!

Leave a comment for: "Dragon Quest: Dai no Daibouken [2020] – odcinek 1"