Kami-tachi ni Hirowareta Otoko – odcinek 1

Głęboko w lesie mieszka sobie w schludnie urządzonym domku jedenastoletni chłopiec, hodujący hobbystycznie śluzki. Trzeba przyznać, że jest to hobby wielce użyteczne: poza tymi stworkami, które mają zdolności typowo ofensywne, w jego… hm, gospodarstwie znajdują się również takie, które żywią się brudem (żywa zmywarka) albo ekskrementami (przydatne w toalecie), co nawet ludziom ze współczesnej Ziemi pozwoliłoby żyć w miarę komfortowo. Skoro o Ziemi mowa: Ryouma Takebayashi właśnie stamtąd pochodzi, a świat, w którym go widzimy po raz pierwszy, to oczywiście świat fantasy, do którego przeniosła go trójka bóstw po jego smutnej śmierci na Ziemi. Tak smutnej, jak i cała jego egzystencja, więc boska trójka wiedziona współczuciem dała mu jedno zadanie: cieszyć się życiem.

 

Ryouma żyje sobie więc spokojnie, aż pewnego dnia natrafia na wojaków w potrzebie, z których jeden jest poważnie ranny. Po upewnieniu się co do intencji chłopca cała grupa rusza do jego domostwa, aby pojony specyfikami stworzonymi przez Ryoumę żołnierz odzyskał siły. Panowie nie mogą przestać się dziwić: nie tylko magicznym zdolnościom chłopca, ale też temu, jak takie dziecko może mieszkać samo i – jako że serca mają dobre, a i odwdzięczyć się chcą – postanawiają coś z tym zrobić.

Nie sądziłam, że będzie mi się to oglądało tak przyjemnie, spodziewałam się kolejnego isekaja od sztancy, a dostałam sympatyczne okruchy życia w fantastycznym wystroju. Seria zapowiada się na prostą, ale ciepłą, taką w której będzie sporo śluzków, codziennego życia Ryoumy, śluzków i rosnącej wokół niego grupki osób (patrząc po openingu i endingu, będą to przede wszystkim panie), relacji między nimi – i może okazjonalnie jakaś krótka akcja, jako że trzeba w końcu czasami pokazać pełnię zdolności bohatera. Czy wspomniałam o śluzkach kradnących większość uwagi widza? Nie spodziewałabym się za to ratowania świata (chyba że gdzieś na marginesie) czy wywoływania silnych emocji u widza (najwyżej odprężenia).

Muzyczka i animacja nie są doskonałe, ba, nie są nawet szczególnie dobre, za to są idealnie dobrane do tego tytułu. Powiedziałabym, że wszystko jest na równym poziomie i niezauważalnie zlewa się w spójną całość, pozwalającą bez zgrzytów czerpać przyjemność z seansu. Jeśli coś się na tym tle wyróżnia, celując odrobinę wyżej, to jest to ending śpiewany przez MindaRyn.

Leave a comment for: "Kami-tachi ni Hirowareta Otoko – odcinek 1"