King’s Raid: Ishi o Tsugu Mono-tachi – odcinek 2

Odcinek nosi tytuł „Ujawniona prawda”, ale jakich prawd można spodziewać się w drugim odcinku serii? Odpowiedź na to pytanie przynoszą ostatnie minuty, w których zdumiony widz dowiaduje się, iż Kasel jest… nie zgadlibyście nigdy… Wybrańcem. Takim przez duże W, a może i przez duże Y („YYY… Ale po co?”). Fabuła nadal rozwija się mniej więcej zgodnie z przewidywaniami. Kasel i Frey wędrują przez mroczny las i natykają się na pobojowisko, gdzie zostają zaatakowani przez kolejne potwory. Powiedzmy, że nieco zaskoczyło mnie, kiedy okazało się, że Kasel jednak nie ma w pojedynkę szans z przeciwnikami, którzy rozgromili oddział znacznie bardziej od niego doświadczonych żołnierzy. Jak się okazuje, to jeszcze nie był jego moment, by zabłysnąć. Na razie skórę (oraz panienkę) ratuje mu interwencja poznanych w zeszłym odcinku mrocznych elfów, zgodnie ze zleceniem tępiących potworne plugastwo. Przelotnie pojawia się też jakaś wysokopoziomowa i wielkobiusta wysłanniczka sił Zła, ale od tego momentu odcinek zamienia się w kalejdoskop scenek. Spotkanie z mrocznymi elfami, spotkanie z nowymi sprzymierzeńcami (nazywają się Cleo i Roi, gdyby kogoś to obchodziło), wizyta u Mędrca (tu ujawnia się tytułowa prawda), a w międzyczasie dworscy dostojnicy zdumieni skutecznością elfich najemników oraz mocodawca tychże, informujący widza, dlaczego ucieka się do pomocy znienawidzonej rasy.

Pod względem wizualnym nic się nie zmieniło, czyli seria jak jest, tak pozostaje nieludzko przeciętna. Nawet nie chodzi mi o te krzywe ujęcia tu i ówdzie, to bym przeżyła, gdyby tylko był w tym wszystkim jakiś pomysł, cokolwiek, co choć odrobinę zapadłoby w pamięć i miało chociaż cień śladu charakteru. Zwróciłam natomiast uwagę na muzykę – podniosłe rzępolenie w tle, na tyle ciche, że zamiast tło wydarzeń, stanowi raczej monotonne brzęczenie.

Trzeci odcinek obejrzę z obowiązku, nie wydaje mi się jednak, żeby ktokolwiek poza mną musiał to robić. Oczywiście, można by twierdzić, że jest to seria dla fanów klasycznego fantasy, wykorzystująca znane, ale nie bez powodu popularne motywy. Problem polega jednak na tym, że to nie sprawia wrażenia hołdu nowych twórców dla dawnych czasów. To sprawia wrażenie zwykłego skoku na kasę, polegającego na posklejaniu pomysłów, które były oklepane już w czasach, gdy fandomem wstrząsała wojna „Deedlit czy Pirotessa”.

Ja wiem, że to klasyczne ujęcie, ale tu wygląda jak autoparodia…

Leave a comment for: "King’s Raid: Ishi o Tsugu Mono-tachi – odcinek 2"