King’s Raid: Ishi o Tsugu Mono-tachi – odcinek 3

Zgodnie z zapowiedziami większą część tego odcinka zajmuje retrospekcja wyjaśniająca, w jaki sposób Kasel może być synem faceta, który od stu lat wącha kwiatki od spodu. To oznacza, że cofamy się do czasów, kiedy przyszły król Kyle był dopiero księciem, pełnym wzniosłych frazesów… znaczy, ideałów… i pragnącym jak najlepiej dla wszystkich swoich poddanych. Cała reszta historii jest rozpaczliwie nieciekawa i pokazana głównie jako seria prawie nieruchomych slajdów, potrząsanych dla lepszego efektu. Młody Kyle zakochał się w prostej dziewczynie, ale jego otoczenie nie pozwoliło na mezalians. Potem zaczęła się wojna z demonami, wymagająca wielu ofiar i sojuszy, w trakcie której Kyle wstąpił na tron, ponownie spotkał ukochaną, zrobił jej dzieciaka, dostał święty miecz od bogini światła i zginął w starciu z władcą demonów. Mniej więcej w tej kolejności.

Mędrcy tamtych czasów (wśród nich niezawodny i niezmienny Dominix) doszli chyba do wniosku, że syn takiego lamusa z pewnością nie doczeka się potomstwa, bo zamiast pozostawić sprawy ich biegowi, zdecydowali się zahibernować mamusię Kasela na prawie sto lat, tak żeby jej latorośl dorosła akurat w samą porę, by dobrać się do świętego miecza i powstrzymać cykliczne zapewne zagrożenie. (Notabene, albo mi się zdaje, albo jakoś kiepsko to wyliczyli, skoro Kasel jest jeszcze niedoświadczonym szczawikiem, a apokalipsa ponoć już za rogiem). Skoro świętym mieczem może posłużyć się tylko Odpowiednia Osoba, to powinien chyba leżeć ładnie przechowywany w jakimś muzeum czy skarbcu i polerowany od święta, czekając na wręczenie Wybrańcowi… A nie, oczywiście że nie. Kasel z towarzystwem zostaje wysłany na wyprawę w celu żmudnego odpieczętowywania po kawałku rzeczonego żelastwa. Nie, żeby światu jakaś zagłada groziła, czy coś takiego. Jedyną ciekawostką odcinka jest doszycie do tego wszystkiego wyjaśnienia genezy prześladowań mrocznych elfów, ale obawiam się, że od idiotyzmu i dziurawości tego konceptu można dostać lekkich zawrotów głowy. No, ale jak rozumiem, było to konieczne, by mroczny i piękny młodzian mógł przybierać ponure miny nad polerowanym mieczem.

Można powiedzieć, że interesującą rzeczą jest oglądanie potraktowanych serio schematów tak ogranych, że od lat pojawiają się właściwie wyłącznie w parodiach i pastiszach… Ale nie byłaby to prawda. King’s Raid pozostaje tytułem sztywnym, sztucznym i przede wszystkim śmiertelnie nudnym, jak sądzę – nie tylko dla starych wyjadaczy. Zalecam zdecydowanie omijanie z daleka.

No, chyba że komuś takie widoczki wystarczą do szczęścia

Leave a comment for: "King’s Raid: Ishi o Tsugu Mono-tachi – odcinek 3"