Maou-jou de Oyasumi – odcinek 2

Ożywiła mnie na początku seansu myśl, że dla odmiany obejrzymy perypetie zmierzających na ratunek księżniczki bohaterów, ale była to raczej podpucha – poplątali się chwilę po „otchłannym” labiryncie z towarzyszeniem złego śmiechu maou, po czym ledwo z niego wyszli, musieli zmiatać przed pustynnym smokiem, bossem tego levelu. Żadnego pożytku z tych chłopów.

Inna sprawa, że księżniczka i bez wybawicieli radzi sobie znakomicie, o czym świadczy zarówno wypchany trofeami pokój (znaczy cela), jak i swobodne poruszanie się po zamku, do tego stopnia, ze otwarcie wparowuje na posiedzenie jakiejś tam rady, która omawia nowy napój nasenny. Rzecz jasna, że budzi on zainteresowanie Syalis, nastawionej wyłącznie na zapewnienie sobie dobrego snu. I nic jej przed tym nie powstrzyma, nawet atak powietrznej kawalerii demonów!

Rzecz w tym, że Syalis upatrzyła sobie wieżę, na której znajduje się gniazdo feniksa z cennymi jajami, jako… miejsce do umocowania moskitiery, zresztą zrobionej z kolejnego prześcieradłowego ducha (to już chyba podpada pod eksterminację rasową). Tymczasem maou wysłał strażników, przekonany, że chce przekazać (jak?) jajo, mające uzdrowicielską moc, bohaterowi w labiryncie (czyżby zazdrość?). A tu o komary chodziło! W rezultacie cała sytuacja, przedstawiona z dramaturgią godną nieomalże cwału walkirii, wygląda jak strzelanie z armaty do komara właśnie. I nietrafienie, rzecz jasna.

Następnie Syalis w poszukiwaniu kolejnego przedmiotu uprzyjemniającego sen znów schodzi chwilowo z tego padołu łez i od uczynnego demona, który ją ożywia, dowiadujemy się, że takie przypadki mają miejsce co najmniej raz w tygodniu. Co na księżniczce nie robi oczywiście wrażenia, w przeciwieństwie do maou, zachodzącego w głowę, czy ma do czynienia z głuptasem, czy z demonem w ludzkiej skórze.

Podobne pytanie zdaje sobie jego wysokiej rangi urzędnik, punktujący kolejne przypadki złamania przez zakładniczkę kodeksu demonicznego zamku. Z okazji setnego robi jej nalot na celę, rekwiruje zdobyte przedmioty i urządza pogadankę z czytaniem owego uwielbianego przez siebie kodeksu, począwszy od pierwszego artykułu. Niestety, już przy drugim Syalis usypia spokojnie w jego bujnej krezie… Quest „mięciutki materac” wykonany!

No cóż. Może nie jest to aż tak nudne, jak się obawiałam, z racji tego, że w jednym odcinku mamy dwie–trzy historyjki (aczkolwiek ostatnia była ciut przeciągnięta), i nawet kilka razy prychnęłam z rozbawieniem, ale nadal żywię wątpliwości, czy można pociągnąć całą serię na tym jednym żarcie. Tyle że na razie co nie mam specjalnego oporu, żeby się o tym przekonać, bo anime jest zupełnie nieszkodliwe, także wizualnie, a powiększające się grono postaci zapewnia przynajmniej rozmaite reakcje na wybryki księżniczki. W sumie chyba warto sięgnąć, żeby się przekonać, czy nam ten humor odpowiada; a nuż będzie przyjemną bajką na odprężenie przed snem.

Leave a comment for: "Maou-jou de Oyasumi – odcinek 2"