Noblesse – odcinek 3

Jeśli cokolwiek miałoby mnie zafascynować w Noblesse, to to, jak udało się twórcom osiągnąć taki efekt: przekonać mnie, że to mogłoby być niezłe, i totalnie schrzanić wykonanie. Nie wspominając o tym, że najchętniej wycięłabym z animki tytułowego bohatera, bo bez niego byłoby to chyba jednak lepsze. Nic, tylko machnąć ręką i pójść w swoją stronę, ale trzeba jeszcze ostatnią zajawkę napisać…

Najpierw zatem pojawiają się charakterni najemnicy z pierwszego odcinka, którzy dotarli już do miasta i zaczynają poszukiwania zaginionych agentów. Główną rolę odgrywa tu haker Tao, a partneruje mu, niespodzianka, Manabu, także cybergeniusz, sprawdzający dla swojego wujka policjanta szczelność zabezpieczeń systemu policyjnego akurat wtedy, kiedy włamuje się tam Tao. Skutkuje to chwilową rozrywką obu, uradowanych natrafieniem na godnego przeciwnika, ale jednak nastolatek nie jest w stanie zatrzymać ulepszonego hakera i ten zyskuje dostęp do nagrań z kamer przemysłowych w całym mieście, co pozwala mu namierzyć M-21. Ten wątek był akurat całkiem fajny i sensowny; zresztą najsensowniejszą rzeczą, jaką zrobił którykolwiek z bohaterów w tych trzech odcinkach, było to, że Manabu od razu poinformował wujka o próbie włamania.

Tymczasem bawiący u niego Yu w ramach (kolejnej) niedźwiedziej przysługi oraz elementu komediowego nawiązał z Tao konwersację, podając się za Manabu; najpierw wziął hakera za dziewczynę, a potem, po wyjaśnieniu kwestii płci, za homoerotyczną sympatię przyjaciela, którego po chwili dość spektakularnej rozpaczy postanowił jednak w tej sprawie wspierać. Wcześniej zresztą tę myśl nasunęło mu zainteresowanie Manabu Regisem, co jednak oparte jest na wspólnocie losu – klasowych mikrusów. (Aczkolwiek Regis ma całkiem zgrabny argument za tym, żeby się tym nie przejmować). Yu nie popisał się tu spostrzegawczością; może lepiej niech zostanie przy bijatykach…

Drugi wątek komediowy przynosi – a przynajmniej taki był zapewne zamiar twórców – ciąg dalszy potyczek słownych Regisa i M-21 w wesołym domostwie Frankensteina, który znów nie wytrzymał nerwowo i zagonił ich do sprzątania po sobie tych milionów opakowań po ciastkach czy czymś tam. Rzucanych, zauważmy, beztrosko na podłogę, czego nijak nie jestem w stanie ogarnąć, zwłaszcza w wykonaniu „szlachetnej” rasy. To już te wzajemne korosu i obelgi wygłaszane z pełnymi ustami lepiej się bronią, będąc w sumie tradycyjnym gagiem. W tym kluczu, byłam przekonana, że pobiją się albo choć pokłócą o ostatnie ciastko, tak uporczywie eksponowane, ale nie. Apogeum „komizmu” stanowiła bowiem scena, w której Rai, wytknięty palcem przez Regisa w akcji pn. „a czemu on nie sprząta”, wrzucił do worka na śmieci JEDEN PAPIEREK. Choć reakcja Frankena z tego powodu, czyli stan przedzawałowy i myśli samobójcze, owszem, jakiś tam potencjał komediowy miała. Zresztą powtórzono to na końcu odcinka – właśnie odkryłam, że po napisach są dodatkowe scenki, ha – kiedy Rai wziął się z własnej woli za odkurzanie. Tyle że trochę mu energii zabrakło. Naprawdę nie pojmuję, czemu to NIE JEST zabawne, choć teoretycznie powinno…

Po poważnej stronie odcinka, dwaj najemnicy, w tym paskudny Shark, odnajdują M-21 i po nieskutecznej próbie oporu z jego strony zabierają go ze sobą „do wyjaśnienia”, bo, przypomnijmy, nadal nie wiedzą, co się stało z agentami Union w Awakening. Świadkami tej sceny są Regis i Seira, ochronieni przed eliminacją przez M-21 i dowódcę napastników jako zwykłe nieważne dzieciaki (no bo przecież na takie wyglądają i jak takie się zachowują, no i generalnie ma to sens, zwłaszcza z punktu widzenia agentów od mokrej roboty). Regisa pozostawia to z przekonaniem, że dał się nabrać na gadkę M-21 o nowym życiu, podczas gdy ten nadal pracuje dla Union, a Seira pozostaje niewzruszona i nieprzenikniona jak zawsze. Podobnie jak Rai, wypowiedziała w tym odcinku dwie krótkie kwestie, co chyba należy uznać za sukces. Generalnie, dochodzę do wniosku, że głównym bohaterem jest tu jednak M-21, i może nie byłoby to takie złe, bo chłop ma do tego pewien potencjał, a w porównaniu z Raiem wręcz charyzmę. Tyle że trochę dziwne, wziąwszy pod uwagę założenia serii, i raczej nieplanowane…

Co chyba jeszcze bardziej zdumiewające niż przesunięcie akcentu z tytułowego bohatera na kogoś innego oraz totalnie położony humor, sceny akcji – walka M-21 z Sharkiem – wyglądają pod względem wykonania całkiem nieźle (chociaż jak się przyjrzeć na zrzutkach, sporo jest deformacji sylwetek, ale w ruchu nie rzucają się tak w oczy), natomiast im bardziej scena statyczna, tym gorzej poruszają się i wyglądają postaci. Naprawdę, ich sztywność mnie boli, muszę sobie zaraz zaaplikować olej żywokostowy na moje biedne stawy. I znów, nieźle wygląda tło w postaci nocnego miasta, ale to w zasadzie jedyny rzeczywiście ładny widok w odcinku. Bo o ile u Frankena komputerowe wnętrza jeszcze jakoś się bronią, choć są okropnie gładkie i sterylne, to mieszkanie Manabu było pod tym względem bidą z nędzą. Nie wiem, czy jest sens to komukolwiek polecać, bo anime ma moim zdaniem więcej wad niż zalet, a największą z tych pierwszych jest to irytujące uczucie, że mogłoby być znacznie lepsze. Może zamiast tego warto zajrzeć do oryginału…

Leave a comment for: "Noblesse – odcinek 3"