Yuukoku no Moriarty – odcinki 2 i 3

„…jestem zachwycona tym, jak to anime portretuje czasy historyczne.”

Ahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahhaha.

To mogłoby w zupełności posłużyć za komentarz do tego, co widzimy w drugim i trzecim odcinku serii. Okazuje się bowiem, że pierwszy odcinek był jedynie kreatywnym wypełniaczem, czy raczej jak powinnam napisać – wypadkiem przy pracy twórców anime, które materiał źródłowy bierze na warsztat dopiero od drugiej odsłony. I żeby nie było, premierowy odcinek nie był ani ciekawy, ani szczególnie nowatorski – był po prostu przeciętny, ale raczej nie ubliżał inteligencji widza. To, co z kolei dzieje się w następującym po nim dwuczęściowym prologu, to zupełnie inna bajka.

„…fabuła musi rozwijać się w bardziej umiarkowanym tempie i w miarę możliwości jak najszybciej zacząć przybliżać postać tytułowego bohatera.”

Ahahahahaha… Chciałam i mam…

Autorzy fundują czytelnikom i pośrednio widzom rzecz bardzo pretensjonalną i komicznie wręcz przerysowaną, która usilnie próbuje udawać, że jest opowieścią moralnie niejednoznaczną, czy wręcz prezentującą głębokie przemyślenia natury społeczno-psychologicznej. Nie potrafi się jednak powstrzymać od przedstawiania karykaturalnych wręcz antagonistów tygodnia czy absurdalnego wręcz sposobu ukazania „geniuszu” tytułowego bohatera, który nie tylko wie niemal wszystko na temat każdej dziedziny życia (biblioteczny ninja samouk), ale ma rzekomo rewolucyjne i głębokie przemyślenia na temat systemu klasowego Imperium Brytyjskiego. Sam fakt, że mały Moriarty jest małoletnim geniuszem matematycznym może nawet dałoby się przełknąć, gdyby nie był on wychowankiem przytułku dla sierot i faktycznie miał dostęp do edukacji, a nie zakradał się cichaczem do biblioteki. Tymczasem to, co się tutaj wyczynia, to kompletne brednie. Ot, mamy genialnego chłopaka i jego chorego braciszka, którzy jakimś cudem potrafili wspólnie i zupełnie niezauważenie dla opiekunów zindoktrynować swoich współwychowanków w duchu rewolucji antyklasowej. To chyba najbardziej rażąca bzdura tego prologu, ale są jeszcze inne jego aspekty, które również w oczy kolą.

Twórcy w ogóle nie potrafili pokazać postaci moralnie niejednoznacznych. Nie wyszło to ani w przypadku protagonistów, ani w przypadku czarnych charakterów. Tytułowy Moriarty to małoletni psychopata, który poza „rewolucyjnymi” pomysłami i „geniuszem” nic sobą nie reprezentuje, jego młodszy brat to zbędny dodatek, który rzekomo ma chyba świadczyć o jego człowieczeństwie, zaś Albert, jedyny prawowity Moriarty, to co najwyżej dający sobą manipulować socjopata. Pełniący rolę antagonistów wątku pani Moriarty i jej młodszy syn (pomniejszy zły to wredny lokaj, który wyraźnie nie ma instynktu samozachowawczego) to karykaturalne wydmuszki, które są wredne, puste i bardzo wyraźnie mają działać na odbiorcę odpychająco. Cóż, wyraźnie widać, że taka charakteryzacja była celowa. A że bardzo niesubtelna i po prostu nieudolna, to już swoją drogą.

Serio, im dalej w las, tym wyżej wędrowały moje brwi w przerwach, kiedy nie parskałam śmiechem. Twórcom zdecydowanie nie udało się zaprezentować głównych bohaterów jako interesujących osobowości, których losy chętnie bym śledziła. Jedyne, co po seansie tych dwóch odcinków czuję, to z jednej strony politowanie, bo widać, jak bardzo, ale to bardzo twórcy chcieli, żeby to była ambitna rzecz, a z drugiej po prostu niesmak. Niesmak, bo może i czarne charaktery były sztampowe i maksymalnie przerysowane, ale przyczynienie się do morderstwa seryjnego zabójcy z pierwszego odcinka to jedno, zamordowanie z zimną krwią irytujących i pustych, ale w gruncie rzeczy bezbronnych ludzi, to zupełnie co innego. Może gdyby jeszcze chociaż jeden z braci Moriarty miał w sobie choć odrobinę charyzmy czy uroku osobistego – tak to są jedynie manekinami skrywającymi się pod płaszczykiem pseudofilozoficznych rozważań. Ani to wciągające, ani ciekawe, a co najwyżej odpychające i chwilami nieziemsko nużące. Co gorsza, (nieco spóźniona, ale zawsze) lektura kilku pierwszych rozdziałów utwierdziła mnie w przekonaniu, że zaprezentowane sprawy, w których spółka braci Moriarty pełni rolę konsultantów i pośredników, są płytkie, przerysowane i pretensjonalne. Sam pomysł może i nie był zły, ale twórcom zdecydowanie zabrakło umiaru i jakiejkolwiek subtelności.

Graficznie na pierwszy rzut oka jest w porządku, choć już teraz ruchy postaci są momentami naprawdę toporne. Tła są znośne i muzyka w tle jest nawet ładna, choć efekty, które jako tako działały w pierwszym odcinku, w trzecim już prezentowały się po prostu komicznie (chociażby ten mroczny i krwawy księżyc). Co się zaś tyczy wykorzystanych w anime piosenek… może skomentuję to chwilą milczenia.

Jeśli ktoś po powyższym tekście ma jakiekolwiek wątpliwości względem mojego zdania na temat tej serii – zdecydowanie nie warto i jeżeli chcecie się o tym przekonać, to obejrzyjcie sobie na próbę drugi odcinek, ponieważ pierwszy to zmyłka i nie przygotowuje widza na tragedię kolejnych epizodów.

Minutą ciszy uczcijmy pogrzebany potencjał tego typu opowieści…

Leave a comment for: "Yuukoku no Moriarty – odcinki 2 i 3"