Horimiya – odcinek 1

Seria zapowiada się na klasyczną szkolną komedię romantyczną, z tym, że nie wiadomo, który z trzech elementów przeważy. W szkole więc, niedługo przed wakacjami, poznajemy grupkę zaprzyjaźnionych ze sobą uczniów: na pierwszym planie jest popularna i ładna dziewczyna nazwiskiem Hori, która jednak nigdy nie spędza czasu po lekcjach ze swoją paczką. Hori pędzi do domu, by… zajmować się domem (w zastępstwie zapracowanej matki) oraz młodszym bratem w wieku przedszkolnym. Czemuś robi z tego tajemnicę, nie chcąc, by inni widzieli ją przy odkurzaczu, garnkach i w niedbałym stroju czy fryzurze. Pewnego dnia jej brata, który się zranił, przyprowadza do domu nieznajomy chłopak, wyglądający dość specyficznie, z wielokrotnie przekłutymi uszami oraz wargą. Mimo to Hori nie ma problemu z zaproponowaniem mu kawy w podzięce – a przy tej okazji odkrywa, że jest to kolega z jej własnej klasy, ponury okularnik Miyamura, podejrzewany powszechnie o bycie otaku! Oboje mają więc ukrytą stronę, której nie chcą ujawniać przed innymi (przy czym Miyamura ma ku temu znacznie lepsze powody), i tak się zaczyna ta znajomość.

Wkrótce Miyamura staje się częstym gościem u Hori, zabawiając jej brata i zjadając obiady, które ona lubi gotować, a w zamian przynosząc desery, bo jego rodzina prowadzi cukiernię. A nawet pędząc dla niej po jajka na promocji, co było źródłem cudnej, pełnej dynamiki i zabawnej sceny. Okazuje się, że nie tylko pierwsze, ale i drugie wrażenie co do niego było mylne – chłopak nie jest ani zamkniętym w sobie otaku, ani buntującym się chuliganem, lecz zwykłym, dobrze wychowanym i miłym, a nawet lekko naiwnym nastolatkiem, który pod wpływem impulsu nie tylko podziurawił sobie uszy, ale i wytatuował pół tułowia wraz z ręką, przez co jak rok długi musi w szkole nosić zimowy mundurek i unikać pewnych ćwiczeń na wuefie. A Hori podoba się to, że tylko ona zna go od tej strony, i wzajemnie – zresztą żadne nie ma problemu z powiedzeniem tego na głos. Mimo to Miyamura nie spodziewa się romantycznego rozwoju sytuacji, co wyznaje koledze Hori, który się w niej durzy i chce ją poprosić o chodzenie. Przy tej okazji zresztą obaj się zakumplują, a Miyamura zdradzi Ishikawie swój sekret (zawsze to jeden sprzymierzeniec więcej). Jednak Hori odrzuca kolegę i robi Miyamurze awanturę o to, że bez konsultacji uznał, iż do niej nie pasuje. Czyżby…?

No cóż, oglądało się miło, choć mam wrażenie – może niesłuszne i myli mnie pamięć – że oryginał był zabawniejszy albo było w nim więcej energii. Co nie znaczy, że jest źle – jest właśnie miło, przyjemnie, ładnie, zabawnie i poprawnie, jeśli chodzi o technikalia, ale nie czuję się porwana. Wydaje mi się zresztą, że odcinek, mimo niby powolnego tempa, a za przyczyną przeskoków czasowych i króciutkich scen, był wręcz zbyt skrótowy – zdarzały się takie romanse szkolne, gdzie jego końcówka mogłaby być końcówką sezonu… Niemniej postaci są sympatyczne i zachowują się dość naturalnie – to pod adresem Miyamury zwłaszcza, bo Hori miewa wyskoki pasujące do tsundere, co z kolei wraz z klasycznymi esdeczkami ma robić za część komediową. Kilka razy rzeczywiście parsknęłam śmiechem. Rysunki i pastelowa kolorystyka są przyjemne dla oka, animacja nie kuleje, ale wyraźnie się oszczędza – wiele razy widzimy wszystko, tylko nie twarze mówiących postaci. À propos – głos Miyamury jest interesujący i nadal się zastanawiam, czy mi do niego pasuje, czy nie. Generalnie jest nieźle – chociaż chyba spodziewałam się lepiej.

A pamięć sobie sprawdzę.

Leave a comment for: "Horimiya – odcinek 1"