Idoly Pride – odcinek 1

Kotono, Sakura, Rei, Nagisa, Suzu, Saki, Chisa, Shizuku, Haruko i Mei ciężko pracowały i dziś nadszedł dzień, gdy dadzą z siebie wszystko – tak przynajmniej twierdzi ich menedżer, Kohei Makino, i one same. Po czym dziewczęta zgodnie podążają na scenę, a manager się patrzy w niebo. OK, główne postacie przedstawione, to teraz można się przerzucić do początków, czyli pięć lat wcześniej.

Kohei Makino i Mana Nanase chodzą do jednej klasy w szkole średniej Hoshimi i nawet siedzą obok siebie, ale tak naprawdę nigdy ze sobą nie rozmawiają. Tym większe zdziwienie w Makino budzi fakt, że Mana prosi go, by spotkał się z nią po lekcjach. Początkowo podejrzewa jakiś podstęp, albo, co gorsza, jakieś „wyznanie”, ale na szczęście okazuje się, że nie jest aż tak źle. Koleżanka prosi go bowiem o pomoc – wyłapał ją jakiś sławny producent i o ile ona sama marzy o byciu sławną, to nie za bardzo się orientuje w tym nowym systemie rankingu idoli – Venus. Makino w ramach przysługi idzie z nią na przesłuchanie, gdzie mniej więcej zostaje im obojgu wytłumaczone przez prezesa Saegusę, na czym to polega, po czym pada propozycja nie do odrzucenia – Makino zostanie zatrudniony do obsługi tegoż w firmie, bowiem to był warunek, który postawiła im Mana, a po skończeniu szkoły dostanie pracę na stałe.

 

Następnie mamy przerzutkę na scenkę, kiedy bohaterka wyznaje mu, że chce osiągnąć 100% w systemie, a potem piosenkę, stopklatki z występów, system pokazujący wyniki, jeszcze więcej stopklatek z występów, zdobycie nagrody i bach, minęło kilka lat i oboje już kończą szkołę i rozpoczynają pracę w Hoshimi Productions.

   

Szybki skok – okazuje się, że w tym roku jest czternasta edycja konkursu Next Venus Grand Prix dla nowych idoli i oczywiście Mana decyduje, że weźmie w niej udział i wygra. I tak, idzie przez konkurs jak burza, wygrywa ćwierćfinały, półfinały (więcej stopklatek z Maną i publicznością) z wiernym Makino stojącym za sceną, po czym na finał nie dojeżdża, albowiem wydarza się wypadek. Ups.

 

Przenosimy się dwa lata wstecz – Makino nadal pracuje jako menedżer, a jako że jest to zapewne rocznica śmierci, następuje seria stopklatek, ładnych, trzeba przyznać, pokazujących go w różnych miejscach. Dzień kończy w szkole, do której zostaje on o dziwo wpuszczony przez nocnego stróża, po czym zasiada w swojej starej ławce i pogrąża się w myślach. Po czym, niespodzianka, słyszy głos Many. I nie, nie jest to głos wewnętrzny, rzeczona pojawia się przed nim jako duch, co Makino przyjmuje z wyjątkowym spokojem.

Odcinek kończy wzajemne dogryzanie sobie Makino i ducha Many, który najwyraźniej albo u niego mieszka, albo go nawiedza 24/7, po czym widz otrzymuje przebitki, w końcu, na życie codzienne i ćwiczenia panienek z pierwszej linijki…

Pod względem graficznym jest znośnie, ale jest to spowodowane głównie tym, że twórcy postanowili popracować kadrowaniem, stopklatkami oraz tłem. Istotny jest też zabieg pozwalający odróżnić wydarzenia przeszłe od teraźniejszości – kadrowanie czarnymi paskami. Fabularnie zaś sam odcinek wygląda raczej jak jakaś obyczajówka, a nie seria o nadaktywnych idolkach. Udział w tym ma zdecydowanie główny bohater, który zachowuje się w bardzo niewzruszony sposób i tylko relacjonuje rzeczywistość. Albo prowadzi dialogi z Maną. Notabene, chemii nie stwierdzono, a jeśli jakaś się szwędała, to najwyraźniej tak szybko przeszła, że jej nie zauważyłam.

Cóż, seria idolkowa, serią idolkową, ale tym razem zaczęła się od ustalenia, kim jest menedżer zespołu i co go napędza (duch Many!). Same przyszłe idolki poznamy zapewne w późniejszych odcinkach, na razie widzimy je tylko przez krótki czas na początku i na końcu. Zapewne ma to jakiś cel, na przykład pokazania, że ta seria o idolkach będzie zupełnie inna – czy na pewno – to się okaże.

Leave a comment for: "Idoly Pride – odcinek 1"