Project Scard: Praeter no Kizu – odcinek 3

Zmęczyłam ten odcinek, tyle mojego, że to, co było dla mnie na plus, nadal na plus pozostaje; reszta mogłabym powiedzieć, że też bez zmian, ale w zasadzie jest bardziej, czyli gorzej…

Już sam początek, przed openingiem, nastroił mnie pesymistycznie, bo jest to ciąg dalszy prezentacji panów z Artemis, Jina (blond) i Rana (niebieski), a ich osobowości i relacja to taka klisza, że zęby bolą – wystarczy popatrzeć na zrzutki, by się domyślić, jakie typy charakterów reprezentują. Czym jest Artemis, oprócz tego, że organizacją finansową (to przynajmniej wyjaśnia te luksusy), boję się zgadywać po pojawieniu się jej szefowej o dość oryginalnej urodzie i zwłaszcza po formułce wygłoszonej uniosono i z pełną powagą przez jej Scardów – coś o bliźniaczych skrzydłach zatapiających kły w każdym, kto ośmieli się splamić księżyc… I jakby mało było tego i tatuaży o nazwach z różnych mitologii, Artemis dorzuca jeszcze symbolikę z Tarota – strach się bać, naprawdę.

Tymczasem Kai budzi się w Tytanie, kafejce Heliosa (nie wiem, czy jest sens przypominać, ale Tytan także pochodzi z mitologii greckiej, plus jest to księżyc Saturna). Okazuje się, że minął tydzień, a chłopak żyje dzięki pomocy Kagamiego, którego tatuaż Uroboros ma moc… przeprowadzania operacji chirurgicznych bez narzędzi. Tak powiedział, nic nie poradzę. To jednak wszystko, zgaduję więc, że skutki utraty krwi i tygodniowej śpiączki bez jedzenia czy kroplówki zniwelował sam Cerber. Zostają udzielone wzajemne wyjaśnienia – Kai opowiada o tym, jak otrzymał tatuaż, Kazuma znów się złości i chce go odebrać choćby siłą, Kagami spokojnie stwierdza, że potrzebny jest do tego rytuał, wola człowieka i tatuażu (!), poza tym młodszy Arashima już ma jeden, Cat-sìtha. Wygląda na to, że tatuaże to czysta magia, ale chyba wolałabym się obejść bez tej wiedzy. Tak jak tej o magicznym pocisku, o którym wspominał Tatsuma; Kagami powtarza jego wyjaśnienia na użytek młodzieży, więc chyba nie mogę udawać, że nie rozumiem, ale jednak nie rozumiem, bo to jest zbyt głupie. W każdym razie wynika z tego, że takie pociski to wielka rzadkość i nie wiadomo, kogo na nie stać, a Kai poprzez zostanie rannym ocalił życie Eijiego, a przynajmniej… życie jego tatuażu. No dobra… Aha, scena śmierci Bohatera znów jest przywoływana, w całej swej wzruszającej glorii. Dwukrotnie.

Konfrontację Kazumy i Kaia, który Cerbera po dobroci oddać nie zamierza, przerywa przybycie dziewczynki, która szuka pomocy Eijiego. Została odseparowana od rodziców, uciekinierów z Artemis, którzy chcieli się wydostać na zewnątrz Akatsuki. Kai oczywiście idzie w ślady swego idola i bez namysłu wyrusza z pomocą, Kazuma po chwili podąża za nim i nawet bierze swoje stare pistolety, by wyposażyć chłopaka, nie z sympatii, lecz dlatego, żeby Cerberowi nic się nie stało. Oczywiście… no dobra, nie wiem, czemu miałoby to być takie oczywiste, prócz wymagań scenariusza, ale nieważne… od razu wpadają na sprytną parkę z Artemis, która niby ściga dziewczynkę. Wywiązuje się podwójna walka jeden na jednego i wreszcie mam chwilę rozrywki, zepsutą, i to w znacznym stopniu, podobnie jak pierwsza, nieustannym dogadywaniem sobie walczących, w czym prym wiedzie Jin. Jakież to jest denerwujące i sztuczne! W dodatku jak się przyjrzeć, usta postaci się w tym czasie nie ruszają; ale nawet bez tej wiedzy głos jest jak z offu albo innej studni i totalnie bez sensu, koniec kropka.

Walka kończy się tak, że Cerber uznaje Kaia za swego pana, pozwalając mu się wykorzystać ofensywnie – a przynajmniej tak to zrozumiałam – przez co uznaje go jako przeciwnika również Ran (jego tatuaż to nordycki Hræsvelgr, przy okazji, a Jina Feniks z mocą iluzji) i chyba nawet trochę Kazuma; ale panowie z Artemis wycofują się z godnością bez rozstrzygnięcia, bo tak naprawdę był to pic na wodę fotomontaż, by złapać żołnierzy Duska, którzy złapali rodziców dziewczynki (i właśnie byli w trakcie łapania jej), i dowiedzieć się, jaką drogą do dzielnicy dostało się tyle broni, bo ta niewiedza Artemis ponoć nie uchodzi. Rodzinkę jednak puszczają wolno i generalnie nie wiem, o co z tą ich ucieczką chodziło.

Jak widać, fabuła wiele sensu nie ma, w dodatku mam poważne obawy, że wraz z rozwojem, miast go zyskiwać, będzie raczej tracić; za dużo tu mityczno-magiczno-okultystycznego nazewnictwa, żeby to miało wypalić. Bohaterowie prezentują się nie lepiej, a może nawet gorzej: to nie pełnokrwiste, interesujące postaci, tylko wieszaki na kilka cech tworzących chodzący stereotyp, przewidywalny już po kilku zdaniach, a nawet minach, i w większości przypadków irytujący – i nie wierzę, że kolejne odcinki coś pod tym względem zmienią, najwyżej pogłębią. Mam wrażenie, że nawet seiyuu to wiedzą i jakoś bez przekonania grają, ale może tylko przenoszę na nich własne odczucia. Opakowane jest to wszystko niby w bizonią skórę, ale ichnia uroda jest tak dziwna, że wręcz wydaje mi się lekko odpychająca. Za to zupełnie nie mam zastrzeżeń do tego, jak się ruszają, normalnie i w walce. Pozycje ciała, gesty, ruchy, wszystko jest okej, naturalne i bez żadnych oszczędności; deformacje zdarzają się rzadko i bardzo drobne. Gorzej z twarzami, ale wynika to chyba właśnie z projektów, przede wszystkim oczu, i tego, że prócz fryzur oni są jak z jednego generatora.

Tła i praca kamery nadal mi się podobają – choć też męczą, przynajmniej w wypełnionym wnętrzu Tytana, pokazanym chyba pod każdym możliwym kątem. Co ciekawe, mimo to w kilku scenach wyraźnie odcięła się animacja CG, np. otwieranych drzwi i samochodów, ale naprawdę, ta seria ma większe bolączki, nie tylko wizualne. Aha, muzyka jest chwilami nie najgorsza jako tło wydarzeń. No tak, wychodzi z tego, że animkę mogłabym oglądać i słuchać wyłącznie dla teł różnego rodzaju… Gdybym zdołała zignorować postaci i rozwój wydarzeń, to kto wie, może bym na to poszła, ale nie sądzę, by mi się ta sztuka udała, więc po co się denerwować. Tyle jest lepszych serii w tym sezonie.

Leave a comment for: "Project Scard: Praeter no Kizu – odcinek 3"