SK∞ – odcinek 1

Nastoletniemu Rekiemu największe szczęście daje jazda na deskorolce, zwłaszcza regularne uczestniczenie w niebezpiecznych wyścigach rangi „S” odbywających się w opuszczonej kopalni. Jednym z jego przeciwników jest Shadow, nie bez powodu zwany „antybohaterem”, za nic bowiem ma walkę fair play i gdy zachodzi taka potrzeba – czytaj: gdy zwycięstwo wymyka mu się z rąk – wspomaga się swoimi sztuczkami. Ich zastosowanie kończy się dla Rekiego urazem ręki; gorzej jednak, że po przegranej musi patrzeć, jak mężczyzna niszczy jego deskę (jedna z zasad – zwycięzca może zrobić rywalowi co zechce). Także praca w sklepie ze sprzętem do skateboardingu przez kontuzję staje się nieco kłopotliwa.

W tym samym czasie nowe życie w Japonii zaczyna Langa, pół-Kanadyjczyk, pół-Japończyk, który dołącza do klasy Rekiego. Chłopak szuka zatrudnienia – swoich sił próbuje m.in. u różowowłosego pana, ale przez młody wiek zostaje odesłany z kwitkiem. Po nieudanej rozmowie natyka się na Rekiego, któremu pomaga zatrzymać rozpędzoną deskę. Reki, widząc, z jakim zainteresowaniem Langa jej się przygląda, zachęca go do jazdy, co skutkuje praktycznie natychmiastowym zaliczeniem upadku. Przyjezdny nie wierzy, że da się na czymś takim bezpiecznie śmigać, nowy znajomy szybko go jednak wyprowadza z błędu, prezentując próbkę swoich umiejętności. Spotkanie ze skaterem ma dla Langi jeszcze jeden pozytywny rezultat, dzięki niemu bowiem znajduje pracę we wspomnianym sklepie.

Langa może oczywiście liczyć na pomoc Rekiego, który przy okazji stara się go zainteresować swoją pasją. Początkowo niezbyt zaintrygowany, z czasem zaczyna przychylniejszym okiem patrzeć na nieznaną mu dotąd dyscyplinę sportu. Gdy przychodzi pora na wykonanie pierwszego zadania – dostarczenie klientowi deskorolki na wyścig – dochodzi do poważnej w skutkach pomyłki – Reki, który jedzie do kopalni z kolegą, zamiast specjalnie przygotowanego sprzętu bierze ten gorszej jakości. Zawodnik dyszy z wściekłości, tym bardziej że ma zmierzyć się z Shadowem, który aż się pali, by zabawić się z kolejną osobą. Kto to będzie, czy wytypowany przeciwnik, czy Reki, któremu klient każe wziąć odpowiedzialność za niedopatrzenie, niewiele go obchodzi, z pewnością jednak nie spodziewa się, że na konfrontację zdecyduje się taki nowicjusz, jakim jest Langa. Ten przywiązuje sobie nogi do deskorolki i staje na linii startu, jego śmiałość zaś aprobuje, jak się wydaje, jedna z gwiazd rywalizacji, Cherry Blossom, w którym bohater rozpoznaje wcześniej spotkanego różowowłosego pana.

Wyścig się zaczyna – dla Langi ze sporymi trudnościami, niełatwo w końcu ruszyć z obydwiema stopami przytwierdzonymi do deski. Shadow pędzi przed siebie, pewny, że tym razem nie będzie musiał uciekać się do nieczystych praktyk… Cóż to? Langa go dogania! No tak, może i na skateboardingu się nie zna, ale zupełnym amatorem w sporcie nie jest. W Kanadzie też jeździł na desce, tyle że snowboardowej, a to w sumie niewielka różnica, prawda? Przynajmniej dla chłopaka, który stopniowo coraz pewniej czuje się na trasie, tak że Shadow z coraz większym niepokojem spogląda do tyłu. Po wejściu na ostatni etap wyścigu wie, że nie może ryzykować, i korzysta ze swoich małych bomb. Tylko czy w przypadku Langi, popisującego się niebywałą zręcznością i na ziemi, i w powietrzu, coś one dadzą?

Ach, przepiękne uczucie widzieć, jak seria, po której najwięcej się oczekiwało, nie zawodzi na starcie. Odcinek oglądałam z niesłabnącą przyjemnością. Jest w nim lekkość, dobre tempo akcji, świetny, umiejętnie wpleciony humor, przede wszystkim zaś ciekawi bohaterowie. Na Rekiego i Langę, chłopców całkowicie różnych, nie da się nie patrzeć z uśmiechem. Ich interakcje od pierwszych chwil prezentują się uroczo i już się nie mogę doczekać następnego spotkania z nimi, podobnie jak poznania reszty najważniejszych postaci. Na razie swoje „pięć minut” otrzymał Shadow, typ szalony i wzbudzający niewiele sympatii, w tle zaś mignęli pozostali panowie, m.in. Joe czy Miya. Moim ulubieńcem jednak stał się Cherry, któremu bezapelacyjnie nadaję tytuł bishounena sezonu! I wcale nie ironizuję.

Złego słowa nie powiem też o oprawie audiowizualnej. Wszystko, co trzeba, się świetnie rusza i/lub świetnie wygląda, chociażby tła, które nie straszą pustką, albo ładne projekty postaci. Animacja od czasu do czasu ucieka do deformacji, ale bez przesady (kropko-oczy chyba staną się wizytówką serii), potęgując wspomniany komizm. Obrazowi towarzyszy odpowiednio dobrana muzyka – zarówno opening, jak i ending to bardzo fajnie brzmiące, choć oczywiście różniące się klimatem kawałki. Podoba mi się też praca seiyuu. Rolami we wcześniejszych sportówkach (Hoshiai no Sora, Battery) Tasuku Hatanaka niespecjalnie mnie zachwycił, tu jednak ma ogromne pole do popisu, z którego z chęcią korzysta. Chiaki Kobayashi z kolei, znany mi głównie jako pełen temperamentu Makoto z Great Pretender, tym razem musiał zagrać znacznie spokojniejszą postać i też sobie dobrze poradził.

Leave a comment for: "SK∞ – odcinek 1"