Niejednemu projektantowi zdarza się wymyślić coś, co z początku bardzo mu się podoba, później jednak zauważa, jak głupi był i naiwny. Mizushima na przykład za młodu wpadł na koncept smoka chińskiego. Obecnie chciałby o nim całkowicie zapomnieć, w czym nie pomagają mu koledzy, Shimoda, Kanamori i Kimura, którzy przywołują stwora. Ma to związek z zamówieniem Boga na zwierzę latające, ale bez skrzydeł. Bohaterowie, nie licząc zdenerwowanego Mizushimy, zastanawiają się, jak sprawić, by smok unosił się w powietrzu. Gdy pomysły z wodorem i helem wydają się nie do przejścia, Kanamori stwarza zwierzę, którego jedną z części ciała jest smok. Tak powstaje… kuro-smok?! Znaczy wielka kura z częścią smoczą z tyłu mogącą rzeczywiście latać (mówiąc mocno na wyrost). Projekt przedziwny, zwłaszcza patrząc na anatomię stworzenia, nic więc dziwnego, że nie zyskuje akceptacji Boga. Co innego nowy wymysł Mizushimy, który w międzyczasie oddalił się od kolegów i w samotności pracował nad czymś w miarę normalnym. I wymyślił, w duchu swojej największej pasji, węża potrafiącego szybować.
Druga część odcinka uczy, by pilnować dzieci. Mały Kenta, wnuk Tsuchiyi, dorwał się do jego projektu konika morskiego i podpisał po swojemu samca i samicę, przez co wyszło, że samiec jest matką, a samica ojcem. Tsuchiya nie myśli jednak naprawiać błędu i ulepsza zwierzę na tyle, by ta zamiana miała jakiś sens. Pozostali bohaterowie z kolei tworzą dla Kenty, lubiącego bawić się swoimi koniozabawkami, największą hybrydę zwierząt na świecie, rzecz jasna zbyt straszną, by w ogóle przeszła (choć chłopczyk jest urzeczony). Niespodziewanie Bóg jednak wyraża zgodę na coś innego. Tylko co? Ach, znowu ten Kenta… nabazgrał coś w pokoju prototypów, dokładnie: wielką poczwarę. Anulować projektu się nie da, chłopczyk nie pamięta też, co narysował, pozostaje więc jakoś dostać się do pomieszczenia i przejąć rysunek. Bohaterowie decydują się wykorzystać jedno z wcześniej stworzonych wielkich zwierząt. Wybór pada na goryla. Powiększają go – pada, dają na głowie grzebień – pada, każą stać na czterech nogach – nie pada, ale ciężko dyszy. Koniec końców z goryla przechodzą do słonia, który już normalnie stoi i przynosi z pokoju rysunek Kenty. Jak się okazuje, podpis został źle odczytany i stwór ma mieć nie 30 metrów, a 3 centymetry. Takiej wielkości nikogo już nie przestraszy. Nie przestraszy też dlatego, że to zwierz wymarły, chodzi bowiem o hallucigenię, o czym jednak anime nie wspomina. Może przy innej okazji…
Moja praca przy Tenchi Souzou Design Bu dobiegła końca, więc myślałam o jakimś podsumowaniu, ale w sumie wszystko, co miałam, napisałam w dwóch poprzednich zajawkach. O, może tylko dodam, że w trzecim odcinku muzyka była momentami nawet dobrze słyszalna. Reszta bez zmian – odcinki nadal dzielą się na 2-3 historie poświęcone przeróżnym zwierzakom, graficznie bez szału, komedia taka sobie, a bohaterowie to zgraja, którą nawet da się lubić (acz nie tak, bym z niecierpliwością czekała na kolejne spotkanie z nimi). Główną zaletą jest oczywiście walor edukacyjny serii. Niektóre fakty były mi już znane od dawna, inne jednak odkryłam dopiero przy okazji tego anime i pewnie więcej odkryję, bo tak jak żegnam się z zajawkowaniem, tak nie żegnam się z anime. Zbytnio mnie ciekawi, jakie zwierzaki jeszcze czekają na przeanalizowanie.