Tropical-Rouge! Precure – odcinek 1

W nową serię spod szyldu Precure wkraczamy w towarzystwie tryskającej energią Manatsu, która właśnie z niewielkiej wyspy przeprowadza się do miasta, w którym pracuje jej mama. Jak każda nastolatka, Manatsu jest w euforii na myśl o wielkomiejskim szyku i rozrywkach (acz te niebezpieczeństwa związane z życiem w metropolii…), a także o nowej szkole. Jednak podczas gdy ona zwiedza sobie beztrosko, do tego samego miasta przybywa Laura ze znacznie poważniejszą misją. Laura jest syreną, zaś jej celem jest zostać królo… Przepraszam: znaleźć wojowniczkę Precure, która pomoże w walce z morską wiedźmą, która – o ile możemy stwierdzić – całkowicie sparaliżowała życie syreniego królestwa, a teraz zamierza sięgnąć do świata ludzi. Dalej właściwie nie warto streszczać tego, co obowiązkowe: po pierwszym przypadkowym i drugim nieprzypadkowym spotkaniu Manatsu okazuje się rzeczoną wojowniczką, zagrożenie pojawia się i zostaje zneutralizowane, zaś przed nami cała seria pełna kolorów i produktów do makijażu.

Nie powinnam właściwie być złośliwa, bo prawdę mówiąc, po rozpaczliwie poprawnym i mdłym od pierwszego do ostatniego odcinka Healin’ Good Precure nowa seria jest jak łyk odświeżającego soku. Powtórzę jak co roku: pierwsze odcinki nie zawsze dają dobry obraz, zdarzało się, że to, co nieźle się zapowiadało, rozłaziło się potem w szwach, a potencjalnie przeciętna seria pokazywała chociaż kawałek pazura. Nie zmienia to faktu, że na razie widzę sporo dobrych sygnałów. Manatsu tryska energią, zaś Laura jest uroczo egocentryczna (pod tym względem kojarzy mi się trochę z Hime z Happiness Charge Precure), więc jeśli ich za chwilę nie popsują, można mieć nadzieję na bohaterki mające w miarę wyraziste charaktery (znowu: miła odmiana po poprzedniej odsłonie cyklu). Obie też, przynajmniej w tym odcinku, operują na całkiem szerokiej gamie emocji wykraczającej poza słodkie ćwierkanie i ogniste przemowy o sile dobra, i znowu, mam nadzieję, że to pozostanie. (Serio: po grzyba było dawać poprzednio główną rolę świetnej seiyuu, skoro potem nie miała nic do zagrania?). Same kadry z ich minami wystarczyłyby, żeby bez słów opowiedzieć to, co najważniejsze w tym odcinku.

Skoro o minach mowa – mimika jest przynajmniej na razie żywa, ale jej manieryzm, podobnie jak projekty postaci, jest raczej staroświecki. Nie uważam tego za wadę, acz sprawia to, że bohaterki w porównaniu do sporej części innych serii z tego cyklu wydają się młodsze. Żywe kolory nadają sporo charakteru, podobnie jak zaskakująco ładne w niektórych scenach tła. Kostiumy precurek, acz jak zwykle kompletnie niepraktyczne, są całkiem udane. Dobra była także animacja i choreografia walki, acz TO na pewno się pogorszy (za to końcowy atak był także lepszy od średniej cyklu, przynajmniej od strony wizualnej). Co zaskakujące, po raz pierwszy od dawna spodobała mi się nawet piosenka w czołówce. W zapowiedziach nowej serii Precure niemal zawsze staram się wyrażać ostrożny optymizm, ale tym razem jest on całkiem szczery.

Leave a comment for: "Tropical-Rouge! Precure – odcinek 1"