Jouran: The Princess of Snow and Blood – odcinek 1

Japonia – historia alternatywna. Mamy rok 1931, cesarz nie odzyskał władzy, zaś siogunatu Tokugawa nikt nie obalił. I jakimś cudem mimo to w 1868 roku rozpoczęła się era Meiji… To dopiero początek i szczegółowych wyjaśnień brak, ale twórcy mają jeszcze czas, żeby nakreślić jakoś tło tej historii. Gorzej, jeśli sprawę przemilczą, bo przemiana Japonii tamtych czasów to był proces złożony i przyczyn miała kilka. Już na wstępie mamy więc olbrzymią dziurę fabularną, którą trudno będzie sensownie załatać. Kolejne wątpliwości pojawiły się, kiedy wspomniano o równie niesamowitym, co tajemniczym nowym źródle energii (zwanym „smoczym pulsem”), dzięki któremu ród Tokugawa umocnił swoją władzę i można było wprowadzić potrzebne w kraju modernizacje.

Wszystko fajnie, wszystko pięknie, ale ten dobrobyt nie wszystkich jednak zadowala i co poniektórzy malkontenci szykują zamach stanu/rewolucję/niepotrzebne skreślić, między innymi nielegalnie eksperymentując i tworząc magiczne hybrydy człowieka z innymi gatunkami zwierząt. Nad tym, żeby opozycjoniści nie dopięli swego, czuwa tajna jednostka Nue, podlegająca bezpośrednio wielkiemu siogunowi. Jedną z jej członkiń jest kryjąca się pod pseudonimem Yukimura młoda kobieta, która w dzieciństwie straciła całą rodzinę i poprzysięgła zemstę…

Brzmi to może nieco mrocznie, poważnie i dojrzale, ale podejrzewam, że seans pierwszego odcinka bardzo skutecznie ostudzi entuzjazm potencjalnych widzów. Nawet jeśli dziurawy świat przedstawiony Was nie zniechęci, Drogi Czytelnicy, to dalej czyhają na Was pułapki w postaci prostej jak drut (jak na razie) i głupiutkiej historyjki o nieudolnych agentach Jego Siogunackiej Mości, którzy mają do dyspozycji taki arsenał, że głowa mała. Laska świetlna i parasolkokusza to chyba dopiero początek… A, no i jeszcze nadnaturalni agenci, jak chociażby Yukimura…

Ale wracając do klimatu. Chyba to miało być dramatyczne i poruszające – było co najwyżej nużące i momentami zabawne (niezamierzenie oczywiście). Trudno bowiem płakać po irytującym schemacie, którego w ogóle się nie znało. Jeszcze trudniej zżyć się z bohaterką, będącą mroczną i mrukliwą samotnicą, której od czasu do czasu odbija i wtedy przemienia się w… no nie wiem, w co. Chyba skrzyżowali ją z krukiem… W dodatku białym, ale coś nie wyszło, bo inne „mutanty”, a przynajmniej jeden, który był w tym odcinku, po przemianie faktycznie przypominają zwierzęta, a Yukimura jedynie nabywa białe włosy i „aurę umarlaka”. I w dodatku w trakcie walki bierze ją na głębokie, poetyckie monologowanie… Życia w sobie heroina ma tyle, co spróchniała kłoda drewna, i jest zaprogramowana, żeby na głos mówić o swojej zemście. I w sumie tyle, jeśli o budowanie postaci chodzi. Trzeba też wspomnieć o obowiązkowej słodkiej młodszej „siostrzyczce”, która rodzona najpewniej nie jest i jak sugeruje urwana końcówka, coś ukrywa.

A jeśli o sugerowaniu czegokolwiek już piszę… Bardzo usilnie próbuje się tu również przedstawić reżim siogunatu, ale dosadność, z jaką twórcy próbują pokazać to widzom, świadczy albo o ich nieudolności, albo o przekonaniu, że odbiorcy anime to idioci i nie będą w stanie wychwycić subtelnego przekazu.

Także oprawa techniczna nie najlepsza się trafiła. Kreska może i jest w porządku, nieruchome kadry jakoś tam wyglądają, ale kiedy wprawić to w ruch… Oj, dawno takiej czkawki nie widziałam. Słabiutko, naprawdę słabiutko. Postaci nie ruszają się w ogóle albo tak topornie, że aż oczy bolą. Ścieżka dźwiękowa jak na razie ani mnie ziębi, ani grzeje. Spróbuję się w nią wsłuchać bardziej przy okazji seansu następnego odcinka.

Wspomniana powyżej aura umarlaka…

Leave a comment for: "Jouran: The Princess of Snow and Blood – odcinek 1"