Osananajimi ga Zettai ni Makenai LoveCome – odcinek 1

Ona i on… A tak, jeszcze ta trzecia. Sueharu Maru zakochuje się w idolce swojej klasy, Shirokusie Kachi. Dobrze im się rozmawia, mają wspólny temat, jakim jest jej twórczość pisarska. Niestety, tuż zanim bohater zdecyduje się wyznać jej miłość, dowiaduje się że ma ona już chłopaka, w dodatku dorównującego jej osiągnięciami i popularnością. Biedaczysko nie widzi dla siebie szans, jednak pomocną dłoń wyciąga do niego koleżanka z dzieciństwa, zakochana w nim po uszy (zdążył już wcześniej odrzucić jej propozycję zostania parą). Teraz planują zemstę. Jaką? Nie wiem, ale ma sprawić, że Shirokusa będzie smutna, a on zadowolony…

Pierwszy odcinek wykłada chyba wszystkie karty na stół, zapewne dlatego, że zbyt wielu ich nie ma. Mamy tu do czynienia z trójkątem romantycznym w realiach komedii szkolnej. Ten drugi, komediowy aspekt, nie został w tym odcinku szczególnie wykorzystany, ale uznajmy, że na razie miało być bardziej dramatycznie niż śmiesznie. Postaci nie grzeszą wyrazistością ani oryginalnością charakterów – należałoby wprost powiedzieć, że są zwyczajnie nieciekawe. Najlepiej wypada chyba Kuroha, czyli przyjaciółka z dzieciństwa, która nie boi się przejąć inicjatywy i demonstrować całemu światu swoich uczuć. Zastanawia mnie Mitsuru Abe, chłopak Kachi, który wydaje się wiedzieć więcej od innych na temat przeszłości Sueharu. Czy coś z tego wyniknie? Wątpię, ale na rozwój wydarzeń musimy zaczekać do kolejnego odcinka. Swoją drogą trudno powiedzieć, co Sueharu widzi w swojej wybrance – względem koleżanek w klasie zachowuje się paskudnie. Ja rozumiem japońską mentalność ceniącą wkładanie własnego wysiłku zamiast szukania łatwej drogi przez wykorzystanie pracy innych, ale podarcie własnych notatek tylko dlatego, żeby nie dać ich innej uczennicy to spore przegięcie. No wiecie, ludzie kulturalni i inteligentni potrafiliby to załatwić w sposób znacznie bardziej taktowny. Nie powiem, żeby tytuł i dotychczasowa akcja jakkolwiek mnie zainteresowały – wiało nudą na kilometr, a w trakcie seansu miałem wrażenie, że odcinek trwa ponad godzinę.

Niewątpliwą zaletą serii jest oprawa graficzna. Znajdziemy tutaj śliczne, szczegółowe tła w pastelowych kolorach, bardzo ponętnie narysowane sylwetki żeńskiej części obsady, a także naturalną animację ruchu postaci. Podobnie ma się kwestia oprawy dźwiękowej – muzyka jest przyjemna dla ucha i dobrze kreuje nastrój. Mam wrażenie, że będzie to główny atut tego tytułu, a może i jedyny. Na razie pozostaje czekać na kolejny odcinek i zobaczyć, czy trafi się tu jakiś pomysł ciut głębszy niż kałuża po porannej mżawce.

Leave a comment for: "Osananajimi ga Zettai ni Makenai LoveCome – odcinek 1"