Seijo no Maryoku wa Bannou Desu – odcinek 2

Mam problem z drugim odcinkiem i bynajmniej nie dlatego, że okazał się słaby – po prostu bardzo mało się w nim wydarzyło. Seans wspominam miło, ale nie obraziłabym się za trochę fabularnych konkretów. Tymczasem Sei zadomowiła się w nowym świecie i powoli zaczyna zyskiwać rozgłos. Okazuje się, że pomoc rycerzom po ataku Salamandry odbiła się głośnym echem i w związku z tym instytut dostał ekstra pieniążki. A że dyrektor jest człowiekiem uczciwym i docenia pracowników, informuje Sei, że w ramach premii może poprosić o co zechce. Bohaterka zaskakuje, bo zamiast wyszukanego prezentu, po prostu prosi o kuchnię! Jest to również kolejny dowód na to, jak praktyczną i pozbieraną osobą jest Sei. Nie smakuje jej jedzenie serwowane przez instytutowych kucharzy, więc postanawia sama przygotowywać sobie posiłki. Co ciekawe, dyrektor przyznaje, że w Salutanii nie używa się ziół jako przypraw – nie powinno więc dziwić, dlaczego od razu prosi Sei o próbkę umiejętności kulinarnych. Ale nie tylko on jest ciekawy odrzuconej „świętej”. Podczas wypełniania obowiązków Sei spotyka Alberta Hawke, czyli dowódcy oddziału, któremu uratowała życie w poprzednim odcinku. A ponieważ Albert chce się zrewanżować, zgadza się ochraniać bohaterkę i kilku innych pracowników instytutu podczas wyprawy po zioła lecznicze. Daruję Wam opis zachwytów Sei nowym znajomym, są naprawdę urocze, ale warto zobaczyć je na własne oczy. W drugiej części odcinka protagonistka dostaje dzień wolny, który postanawia spędzić w bibliotece, gdzie wpada na dobrze urodzoną młodą damę, Elizabeth, nie wiedząc, że dzięki temu spotkaniu zostanie lokalną guru kosmetyki…

Słodkie to było i puchate, i nawet jakiś zalążek romansu nam się pojawił, bo chociaż Albert nie pokazał nic poza cudnymi błękitnoszarymi oczętami, to wydaje się niezłą partią dla Sei. Znaczy, rozumiem zachwyt urodą pana, ale osobowości ma na razie tyle, co majowa kałuża. Mam nadzieję, że szybko się to zmieni, bo reszta panów ma znacznie więcej do zaoferowania. No ale dobra, przystojny jest i mówi głosem Takahiro Sakuraia. Ale wracając do Sei – pani nadal punktuje zdrowym rozsądkiem i ogólnie byciem fajnym człowiekiem. Bohaterka wyraźnie docenia zmianę położenia i w sumie chyba za bardzo nie tęskni za samotnym życiem w Tokio i marnowaniem najlepszych lat na pracę od rana do nocy, z której na dodatek nie ma żadnej satysfakcji. Podobają mi się jej porównania obydwu miejsc, tym bardziej, że zarówno Japonii, jak i Salutanii Sei nie traktuje bezkrytycznie.

Pod względem graficzno-muzycznym nic się nie zmieniło, jest ładnie, ale bez fajerwerków. Ot, kolorowe patrzydełko z wyjątkowo sympatyczną obsadą i przynajmniej chwilowo senno-optymistycznym klimatem. Oby tak dalej!

Leave a comment for: "Seijo no Maryoku wa Bannou Desu – odcinek 2"