Seven Knights Revolution – odcinek 1

Tę serię rozpoczynamy na zgliszczach miasteczka, gdzie poważna dziewoja opłakuje zmarłych, których nie zdołała na czas ocalić. Zaraz potem wskakuje do pociągu i odjeżdża w siną dal, a kiedy inna dziewusia zwraca się do niej charakterystycznym seitokaichou, zaś kamera pokazuje ją od strony nowiu, cały klimat nieodwołalnie idzie się piórkać. Nie pomaga nawet to, że populacja następnego miasteczka jest właśnie pożerana przez potwory, co oglądamy ze szczegółami. Potwory są bardzo skuteczne, ale oczywiście nie na tyle, żeby dopaść pojedynczego chłopaczka, któremu udaje się uciekać dostatecznie długo, by – tym razem wreszcie – z pomocą przyszła mu wspomniana wyżej dziewoja, niejaka Faria. W imponującym stylu rozprawia się z potworami, wyraża chłopaczkowi – o zupełnie niepodejrzanym imieniu Nemo – wdzięczność, że miała okazję KOGOŚ WRESZCIE uratować i zabiera go na pokład pociągu zmierzającego do Akademii Granseed. Tak, Nemo ma tam rozpocząć naukę, zaś Faria jest tam przewodniczącą samorządu szkolnego i jednocześnie spadkobierczynią mocy jednej z tytułowych Siedmiu Rycerzy, legendarnej wojowniczki Eunomii.

Tu dostajemy krótkie streszczenie historii świata sprowadzające się do tego, że Ciemność naciera, zaś uczniowie ww. szkoły to jedyna nadzieja ludzkości, a potem pociąga dogania niedobita jeszcze paskuda i wywiązuje się kolejna walka. Tym razem Faria, nawet z mocami Eunomii, radzi sobie znacznie gorzej, gdy jednak sytuacja staje się beznadziejna, pragnienie pomocy i chęć szczera budzą w Nemo… Ducha licho wie kogo, albowiem Faria go nie rozpoznaje – rozpoznaje go za to Eunomia i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Wspólnymi siłami dokonują mordu na potworze, a następnie szczęśliwie docierają do szkoły.

Coś pominęłam? Na plus: ładna animacja scen walki, acz pytanie, czy to nie jest energia, która poszła tylko w pierwszy odcinek. Takoż niebrzydkie projekty postaci, acz półmetrowe sterczące na boki elfie uszy to efekt niezamierzenie komiczny. Na minus: nieludzko durne dialogi oraz projekt „bojowej formy” Nemo, jedno i drugie jak żywcem wyciągnięte z jakiejś parodii nabijającej się z chuunibyou. A także „fabuła” (to za dużo powiedziane) nudna jak flaki z olejem. O konstrukcji świata litościwie zmilczę, bo nie ma co kopać leżącego. Niestety nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z rzadkim przypadkiem udanej adaptacji gry mobilnej. Zapowiada się jak zawsze: skrótowo, nieporządnie i tylko dla zapamiętałych fanów oryginalnego produktu.

Leave a comment for: "Seven Knights Revolution – odcinek 1"