Tokyo Revengers – odcinek 2

Naoto jest niezłym gościem. Nie dość, że w dzieciństwie praktycznie od razu uwierzył podróżującemu w czasie Takemichiemu, że w konkretnej przyszłości wraz z siostrą umrze, to jeszcze poświęcił całe życie na zmianę przeznaczenia. Z końcówki poprzedniego odcinka wiemy, że nie udało mu się uratować Hinaty (no bo jak, wtedy by się seria skończyła…), ale przecież znów ma u swego boku protagonistę i znów może go wysłać do czasów gimnazjalnych. Wysłać? Tak, to Naoto bowiem wyzwala moc Hanagakiego – wystarczy uścisk dłoni i chłopak przenosi się w przeszłość o dokładnie dwanaście lat (czy dojście do takiego stwierdzenia nie było zbyt pospieszne?). Naoto, przez dwa dni zmuszając Takemichiego do zapamiętywania informacji o Tokio Manji, zleca mu spotkanie z którymś z dwóch przywódców gangu, Manjirou Sano lub Tettą Kisakim, i niedopuszczenie, by się poznali, a tym samym stworzyli grupę, która później doprowadzi do śmierci Hinaty.

Mężczyźni (patrząc na nich, ciężko mi to słowo przechodzi przez klawiaturę) ściskają więc sobie dłonie i… Takemichi rzeczywiście ponownie przenosi się do 2005 roku. Ma jednak pecha – trafia w sam środek swojej walki, organizowanej i obstawianej przez chłopaków z gimnazjum Shibuya, przynależących do Tokio Manji (przypominam, że bohater wraz z kolegami został ich niewolnikiem). Walkę przegrywa, za co dostaje nauczkę. Prawdziwe lanie dopiero go czeka, gdy odważa się zapytać głównego chuligana, Masatakę Kiyomizu, o możliwość zobaczenia się z przywódcami. Wściekły Kiyomizu dotkliwie bije go pałką, oświadczając, że jeśli jeszcze raz wypowie przy nim imię „Sano”, zabije go.

Nie trzeba mówić, że po takiej akcji i przypomnieniu sobie innych trudów młodzieńczego życia, które doprowadziły go do zostania przegrywem, Takemichi nie zamierza kontynuować zadania ratowania Hinaty, bądź co bądź w dorosłości osoby już nie tak mu bliskiej jak w gimnazjum. Idzie do mieszkania Naoto, by wrócić do teraźniejszości. I teraz pytanie za sto punktów – co następuje? a) bohater spotyka chłopaka, ściska mu dłoń i wraca do 2017 roku; b) natyka się na Hinatę, po miłej rozmowie z którą protagonista przypomina sobie, jaka z niej dobra dziewczyna i uznaje, że mimo strachu i minionego uczucia chce ją ocalić; c) coś mniej oczywistego. Brawo, zgadliście, chodzi o odpowiedź b). W szkole dowiaduje się od kolegów, że do kolejnej walki został wytypowany Takuya, który nigdy nie odznaczał się specjalną siłą ani wytrzymałością. Bojąc się o znajomego, Takemichi nie dopuszcza do starcia, wyzywając Kiyomizu na pojedynek.

Nie jest źle. Ale też nie jest bardzo dobrze. Widzę ogromny potencjał w tej serii, obawiam się jednak, że nie zostanie on należycie wykorzystany przez realizację. W sensie, pomysł intrygujący, nawet jeśli oklepany, ale patrzy się na to tak sobie. Usilne próby twórców wywołania emocji, głównie współczucia dla protagonisty, wychodzą średnio, bo wstęp był zbyt krótki, by wczuć się w sytuację bohatera. Miłe sceny między nim a Hinatą tylko nieznacznie pomagają uwierzyć, że Takemichi szczerze chce na nowo przeżyć dwanaście ciężkich lat, by ją ocalić. No, średnio jestem przekonana, acz też nie skreślam serii po zaledwie dwóch odcinkach. Protagonista, jak na razie wielka beksa, potrafi pokazać charakter – pytanie, czy wyzwanie Kiyomizu naprawdę otwiera przed nim drogę do stania się porządnym chłopakiem, czy jest jedynie jednorazowym wyskokiem odwagi. Cóż, pewnie to drugie, bo na jego szybkie ogarnięcie się nie liczę. Tak czy siak, obserwowanie jego przemiany i dojrzewania mnie ciekawi. Jeszcze bardziej czekam na spotkanie z głównymi przeciwnikami, zwłaszcza Sano. Gdy się pojawią, a także inni członkowie Tokio Manji, akcja powinna nabrać właściwego rozpędu i może będę w stanie wybaczyć serii mało przekonujący początek.

Leave a comment for: "Tokyo Revengers – odcinek 2"