Peach Boy Riverside – odcinek 3

Ho, aż tak to się nie spodziewałam! Jest nie tylko interesująco, ale wręcz intrygująco, aż szkoda spoilerować za wiele. Fabuła ruszyła z kopyta, bo nie dość, że Sally w końcu – przypadkiem, co prawda – spotkała się z Mikoto (a ja właśnie, oglądając opening, zastanowiłam się, czy do tego w ogóle dojdzie), to jeszcze pojawili się antagoniści, w bandzie dziwnej i z nie do końca oczywistymi zamiarami. Przy czym wspomniani przeze mnie poprzednio jako przedstawiciele dwóch ras są w rzeczywistości oni, a ten wyglądający na człowieka – pastora! – imieniem Sumeragi, jest nie tylko oni „wysokiej rasy”, ale i najwyraźniej knujem wysokiej klasy. No co tu dużo mówić, zaciekawili mnie fest!

Odcinek rozgrywa się w jakiejś mieścinie wyposażonej w baaardzo duży amfiteatr, gdzie właśnie trwa turniej, w którym dla zdobycia kasy bierze udział osierocony przez swoje zmiecione z powierzchni ziemi miasto Hawthorn. Tam właśnie, przypadkiem, Sally wpada na Mikoto, który też jest w potrzebie pieniężnej, a to dlatego, że sporo go kosztuje utrzymanie pewnej… zakonniczki, to właściwe słowo; zresztą, jak się okazuje, byłej oni, podobnie jak pokonana przezeń w poprzednim odcinku Meki. Przy okazji, nie do końca wiem, co myśleć o tym wykorzystaniu kościelnych ubiorów, bo trochę mi się to wydaje wyświechtane, ale nie będę się czepiać. Motywy Mikoto tym bardziej pozostają na razie tajemnicą. Może mimo nieukrywanej nienawiści do oni ma słabość do tych, które wyglądają jak (piękne) ludzkie dziewczęta? Hm.

Księżniczki i Mikoto tak naprawdę w odcinku najmniej, nie wiemy zresztą nadal, co ich ze sobą wiąże, choć wydają się być w dobrych relacjach. Biorąc jednak pod uwagę skłonność reżysera do przeskoków czasowych i reminiscencji – nie jest to zarzut, bo wszystko póki co tutaj gra – zapewne się tego niedługo dowiemy. Najwięcej czasu antenowego dostał natomiast właśnie Sumeragi i jego kompani tudzież pomagierzy; nie bardzo wiem, kim w hierarchii jest dziewczynka zwana Boginią Masek, najwyraźniej bardzo potężna. Doprowadzają magicznym sposobem do wielkiego zgromadzenia oni, by przedstawić pobratymcom – za pomocą mapy! urocze – żałosną sytuację swej rasy, najwyraźniej stopniowo, acz w szybkim tempie eksterminowanej przez Momotaro, skądinąd znanego nam jako Mikoto. Sumeragi szczuje na zabójcę potworów zwłaszcza niejakiego Todorokiego, niewinnie wyglądającego oni zakochanego ponoć w nieodżałowanej Meki. Jednocześnie wyjawia na stronie, że pragnie doprowadzić do pojednania i koegzystencji ludzi i mamono… I, uwaga, z taką właśnie propozycją zwraca się następnego dnia do Sally! I chociaż dziewczyna też pragnęłaby takiego świata, co zrobi, gdy jednocześnie Mikoto wzywa ją do udziału w oczyszczeniu go z potworów?!

No dobra, z racji dramatycznych też dokonałam pewnego przeskoku, mianowicie pominęłam dwa warte wspomnienia wątki – krótką scenkę, w której Frau mistrzowsko rozpracowuje charakter Hawthorna (nadal jest moim ulubieńcem!), a Meki zaczyna się przekonywać do ludzi, oraz spotkanie z byłym komendantem wspomnianej Bogini Masek, Joselino, w jego oczach słodkiej i nieco rozpieszczonej dziewuszki, w rzeczywistości odpowiedzialnej za zniszczenie jego miasta. Oba są na swój sposób zabawne, a jednocześnie mają pewien ładunek i psychologiczny, i emocjonalny, i ładnie rozwijają znane nam postaci, jak i wprowadzają nowe. Generalnie, podoba mi się, jak jest prowadzona fabuła, i zaczynam mieć pewne oczekiwania w stosunku do serii, przede wszystkim, że pozostanie ciekawa, a także w swoich założeniach logiczna i wiarygodna. A nie spodziewałam się tego na początku, więc jestem mile zaskoczona.

Wizualnie też nie ma co narzekać – no, amfiteatr jest za duży i za komputerowy, tłum bezimiennych oni raczej bez polotu w charadesignie (ale i tak lepsze to niż gigantyczny kurczak czy mors), tła i krajobrazy nieco randomowe, ale całkiem przyzwoite i tam gdzie trzeba, zawierają statystów. Poza tym postaci pierwszego planu są ładnie narysowane, zwłaszcza kobiece, nieźle się ruszają i nie krzywią przy tym przesadnie, do tego mają dobrą mimikę, a Sally nawet zmieniła bluzkę, co prawda na bardziej eksponującą, ale niech już będzie, każdemu się należy odrobina fanserwisu. Dźwiękowo zaś zupełnie nie mam zastrzeżeń, seiyuu grają dobrze, a w tle słychać momentami całkiem klimatyczne kawałki. Jeśli ktoś lubi serie fantasy/akcji, to ta wydaje się warta zainteresowania!

Leave a comment for: "Peach Boy Riverside – odcinek 3"