Tantei wa Mou, Shindeiru – odcinek 1

Nie, to nie jest szkolna komedia romantyczna. Znaczy, chyba nie jest… Jeśli chodzi o tag mystery, to zaiste tajemnicą pozostaje dla mnie, jak to coś interpretować, i to po dość długim namyśle. Zacznijmy jednak od streszczenia.

Kimizuka Kimihiko, gimnazjalista (!) ma w życiu wyjątkowego pecha: ciągle trafia, jako mimowolny świadek lub przypadkowy uczestnik, na miejsca rozmaitych przestępstw czy wykroczeń. Ostatni jego pechowy przypadek zaskutkował tym, że znalazł się w samolocie z wciśniętą mu na siłę przesyłką dyplomatyczną. A samolot został porwany… Na apel personelu zgłasza się znienacka siedząca obok niego dziewczyna, przedstawiając się jako detektyw – codename Siesta – z którym kontaktu zażądał napastnik. I zabiera Kimizukę ze sobą jako swego przybocznego/Watsona. Bo czemu nie?

 

Porywacz niespecjalnie przyłożył się do porwania, a obiecał poddać, kiedy Siesta odgadnie przyczyny jego postępowania. Przychodzi jej to bez trudu: chłop się po prostu nudził. A nie, jednak nie – ktoś mu to nakazał, ale „Nietoperz” (taki codename) przestraszył się śmierci… Tak go to zdenerwowało, że przeszedł do ataku na Siestę (przedział ewakuowano), a użył do tego wielkiej i paskudnej macki wyrastającej mu z ucha. Kilkakrotnie zamrugałam, ale nie znikła… Mystery, zaiste. Cóż, Siesta nie była zaskoczona, zdążyła wyjaśnić Kimihiko, że przeciwnik jest „androidem”, którego stworzyła Zła Organizacja SPES, pragnąca ponoć zbawić ludzkość – cokolwiek to znaczy, po czym pokonała go (znaczy Siesta przeciwnika) za pomocą wielkiej strzelby, umieszczonej, jak się okazało, w owej teczce, którą przewoził jej przyboczny (sądząc z rozmiarów obu, możliwe, że w jakiejś kieszeni podprzestrzennej). Wybrany na niego i obarczony tą misją wcześniej przez nią samą, bo Siesta wyznaje zasadę, że dobry detektyw rozwiązuje sprawę, zanim ta zaistnieje. Aha, strzeliła ponoć pociskiem ze swojej własnej krwi, mającej magiczne właściwości neutralizowania wszelkich ataków (porywacz jednakowoż przeżył, cały i zdrowy trafił w ręce policji). Mystery, mystery

 

Dalej Siesta wpakowuje się Kimizuce do domu (łazienki) i namawia go do dalszej pomocy sobie; ten nie jest chętny, ale przypomina sobie, że w jego szkole trwa epidemia zniknięć uczniów, a po korytarzach szerzy się pogłoska, że ma z tym coś wspólnego legenda o Hanako z toalety (znana nam skądinąd). Wybierają się tam razem, akurat, niespodzianka, trwa festiwal kulturalny, a nawiedzona toaleta robi za nawiedzony dom. Znalezienie w niej jednego papierka naprowadza Siestę na ślad afery z rozprowadzaniem po szkole narkotyków (też mogła w tym maczać palce złowroga SPES), następnie bez problemu zgaduje, że odpowiada za to ktoś przebrany za wielkiego różowego królika. Żeby wtopić się w tłum podczas pościgu za podejrzanym, oboje też sięgają po przebranie – młodej pary, chociaż w sukni z trenem trudno się biega. Ale za to można w niej polecieć, dzięki specjalnym butom, jednemu z siedmiu narzędzi legendarnej detektyw (drugie zaprezentowane w odcinku to wszechwytrych). Ja naprawdę nie wiem, jak mam to traktować, bo chyba nie poważnie? Ale na żart czy parodię też nie wygląda…

 

 

Żeby dokończyć odcinek – podwójnej długości! – musimy jeszcze wysłuchać ostatecznej propozycji Siesty dla Kimihiko: on zostanie jej przybocznym, a ona będzie go bronić, kiedy dopadnie go pech. Choć chłopak nie ma złudzeń, że bardziej interesują ją przestępstwa, które on przyciąga, zgadza się, pod wrażeniem tego wszystkiego, co się stało. Tak zaczyna się trzyletnia przygoda jego życia… zakończona wraz ze śmiercią Siesty.

 

Uff. Teraz jeszcze wyraźniej widzę nawarstwienie tych dziwnych, nieśmiesznych absurdów w warstwie fabularnej, bo przy oglądaniu byłam zbyt zbita z tropu, żeby je wszystkie ogarnąć, a to nie jedyna bolączka tego odcinka. Drugą i może nawet bardziej poważną są dialogi – drętwe, sztuczne, za długo wałkujące jeden wątek, nawet tam, gdzie planowany był żart, za bardzo przeciągnięte. Co dziwniejsze, postaci ze swoimi charakterami sprawiają wrażenie, że powinno między nimi zagrać i zabuczeć, ale coś gdzieś nie styka i nie gra, nie wiem co. Siesta jest tak odklejona od rzeczywistości, że w pewnym sensie nierealna – i nie chodzi mi o magiczne pociski i latające buty – choć czasem zachowuje się zaskakująco normalnie, nawet zdaje się flirtować. Co tylko pogłębia mieszane odczucia, jakie budzi. Kimizuka, zwany przez nią obcesowo Kimi, to chłopak nad wiek dojrzały, spokojny, niemal do cynizmu pozbawiony złudzeń, także wobec siebie, pragmatyczny i myślący rozsądnie: znany i lubiany typ, który zawsze dobrze wypada w zestawieniu z bardziej szalonymi postaciami. Nawet jeśli trzeba się zastanawiać, jakim cudem żyje na własną rękę, pozbawiony opieki kogoś dorosłego. Pozostaje żywić nadzieję, że w kolejnych odcinkach, będąc już sam na pierwszym planie, da radę nas zainteresować i przekona do siebie, bo jego tajemniczej szefowej, legendarnej detektyw Sieście, nie do końca chyba to wyszło…

A grafika, animacja i muzyka są znakomite, słowa złego nie powiem.

Leave a comment for: "Tantei wa Mou, Shindeiru – odcinek 1"