Tantei wa Mou, Shindeiru – odcinek 3

Mam z tą serią ten sam problem co protagonista z nową panienką: naprawdę nie wiem, kiedy mówi poważnie, a kiedy sobie jaja robi. I męczy mnie to, w negatywnym sensie. Mocno niedorosła – co widać, słychać i czuć – nowa panienka to Yui Saikawa, gimnazjalna „najsłodsza na świecie” idolka, o czym informuje nas ona sama i usłużna reklama na telebimie. Chce ona zatrudnić legendarnego detektywa, bo dostała ostrzeżenie, że w dniu jej koncertu w Dome ktoś spróbuje ukraść olbrzymi i warty fortunę szafir, będący w posiadaniu jej rodziny. Kimizuka rzecz jasna odmawia, ale Nagisa nagle Z POTRZEBY (przeszczepionego) SERCA oświadcza, że to ona jest owym detektywem i podejmie się zadania. To już trzecie z kolei zdanie, do którego mam ochotę dopisać komentarz „no comments”… I wcale nie ostatnie. A, potem jest jeszcze chyba-żart o tym, że Kimizuka jest zboczeńcem i złodziejem majtek, a cała policja go chroni. Jak wyżej, chociaż do tego jeszcze wrócę.

Ponieważ dzień obfitował w emocje, nasza parka rozchodzi się, a następnie mamy przebitkę na to, co się wydarzyło w poprzednim odcinku, z punktu widzenia Nagisy, plus jakiś tam wgląd w jej psychikę, niby teraz dopiero, dzięki odzyskaniu zdrowia i nadziei na jakąkolwiek przyszłość, ukształtowaną. Jasssne. Nazajutrz samozwańcza detektyw i jej (ponownie) wyznaczony na ochotnika pomagier kontemplują zarówno stan posiadania, jak i osobowość idolki (mnie by doprowadziła do szału po pięciu minutach); przy okazji wychodzi na jaw, że jej ochrona, która teoretycznie mogłaby strzec skarbca, nie zrobi tego, bo składa się z jej fanów i MUSI być na koncercie. A ona sama, osierocona trzy lata temu, jest głową rodu i zarządza całym majątkiem. Mimo idiotyczności sytuacji, widocznej nie tylko dla mnie, motyw ekonomiczny przeważa (Nagisa chce nowe bikini i tym samym kusi też swojego Watsona, chociaż chyba nie o to mu jednak chodziło), więc biorą zlecenie, co skutkuje tym, że tydzień później, poznawszy „background”, czyli nagrania Yui, Kimizuka jest już jej postrzelonym fanem. Tu już zwątpiłam ostatecznie, bo dotąd wydawał mi się ostatnim promykiem sensu w tym niepojętym miszmaszu, ale pocieszam się, że chyba udawał. Albo też jaja sobie robił, tylko nie wiem z kogo i po co, bo mam okropne wrażenie, że ze mnie, czy szerzej z widzów. Biorąc udział w próbie przed koncertem, Kimizuka i Nagisa są świadkami dziwacznej napaści na idolkę na scenie, co daje chłopakowi do myślenia: być może to nie szafir jest celem. A poza tym, według niego Yui kłamie…

Meh, zabrzmiało to, jakby coś ciekawego się miało wydarzyć, ale najbardziej ciekawi mnie, co myśleli sobie twórcy, lecąc z tą serią w takie kulki. Bo nie ogarniam, po trzecim odcinku, kiedy po absurdalnej akcji w pierwszym i dramatycznej reakcji w drugim zostaliśmy uraczeni ciągiem momentów w zamierzeniu chyba komediowych, tym bardziej. Braku sensu i logiki nawet nie zamierzam serii wytykać, bo emanuje ze streszczenia, ale ten „humor” naprawdę zbił mnie z tropu. I nie chodzi o to, że nie  było zabawnie, bo owszem, niektóre przekomarzania, sytuacje (stół), kontrasty są zabawne, tylko tak strasznie tu nie pasują… Być może odpowiedź na powyższe pytanie jest taka, że twórcy też nie ogarniają i nie wiedzą, co chcą osiągnąć. A chyba szkoda – bodaj po raz pierwszy szkoda mi bohatera, który w sumie mnie do siebie przekonuje (głównie spokojem i rozsądkiem) i ze swoją osobowością mógłby się na pewno sprawdzić w serii rzeczywiście detektywistycznej, choćby i nastoletniej, ale wrzucony jest w coś do niego zupełnie niepasującego, dziwacznego, jakby przypadkowo pozszywanego z kawałków innych animek, i w tym wszystkim dla mnie totalnie niewiarygodnego i wręcz irytującego. Do tego stopnia, że odczuwam niechęć do pisania o tym… na pewno większą, niż odczuwałam przed oglądaniem tego odcinka, więc cóż jeszcze mogę dodać?

 

Leave a comment for: "Tantei wa Mou, Shindeiru – odcinek 3"