Sekai Saikou no Ansatsusha, Isekai Kizoku ni Tensei Suru – odcinek 1

Czuję się nieco zaskoczona faktem, że odcinek zrobił na mnie lepsze wrażenie, niż się spodziewałam – z drugiej strony, nie spodziewałam się w zasadzie niczego… Tymczasem muszę pochwalić i reżyserię, i technikalia, i tylko z głównym bohaterem mam mały kłopot, polegający na tym, że trochę za dużo gada, także do siebie. Ale liczę, że mu przejdzie, bo powiedział już, co musiał w ramach wprowadzenia.

A otóż, po równie zaskakująco klimatycznym openingu (bardzo przemówiły do mnie te czarno-białe kadry i nawet piosenka), znajdziemy się na nielegalnej aukcji niewolnic seksualnych, w dodatku małoletnich, porwanych i sprzedawanych zdeprawowanym arystokratom przez zdeprawowaną arystokratkę, markizę jakąś-tam. Zabawę na szczęście szybko i ostatecznie rozpirza im jedna z wystawionych na sprzedaż dziewcząt, srebrnowłosa piękność, wspomagana przez pokojówkę. Pierwsza posługuje się zaklęciami oraz magiczną bronią palną, druga głównie sprytnie ukrytymi gadżetami, ale obie są równie skuteczne. Z oddali sytuację kontroluje inna dwójka – chłopak i dziewczyna, i na znak polegający na wybuchu w rezydencji kończą akcję definitywnie (dla markizy zwłaszcza). Za spust wypasionego magicznego karabinu snajperskiego pociąga srebrnowłosy chłopak, w następnym kadrze zastąpiony przez siwowłosego mężczyznę w tej samej pozycji i sytuacji. Chwyt filmowy raczej prosty, ale bardzo dobrze tu wypadł.

Mężczyzna jest zabójcą pracującym dla tajemniczej organizacji, która go wychowała i wytrenowała – dowiemy się tego od niego samego, bo ot tak opowie o sobie młodziutkiej partnerce, i to jest ten wspomniany wyżej mój zarzut pod jego adresem – i właśnie wykonał  dla niej ostatnie zlecenie, likwidację paru mafiozów, po którym ma przejść na zasłużoną emeryturę, polegającą na trenowaniu w Japonii kolejnych zabójców. Perspektywa mu się ewidentnie podoba, może dlatego tak się rozgadał. Nowicjuszką w zawodzie jest też zresztą owa partnerka czy raczej pomagierka, co widać podczas udzielonej jej lekcji pod hasłem „Nie ufaj nikomu”, całkiem nieźle zagranej, bo nie byłam na 100% pewna, jak się zakończy (tylko na 99,8). Mimo że po akcji mieli trochę kłopotów (dron na ogonie, pościg służb, wybuchowe efekty specjalne oraz klasyczne „zabili go i uciekł” w stylu Szklanych pułapek), oboje planowo i raczej pechowo dostali się na samolot do Japonii. Pechowo, bo wkrótce po starcie wylecieli nim w powietrze, choć nie na tyle nagle, żeby protagonista nie zdążył się zorientować, że załatwiła go tak własna organizacja. Co oczywiście mocno go sfrustrowało…

A na tę pośmiertną frustrację odpowiedziała pewna Bogini – piękna i nieco dziwaczna, ale takie jej prawo, chociaż też nie wzbudza przesadnego zaufania – proponując mu alternatywę: reinkarnacja typu tabula rasa albo zachowanie wspomnień i misja asasyna w innym świecie, rządzącym się prawami magii i miecza, polegająca na zabiciu ichniego Bohatera. Jeszcze nie wiemy dlaczego, ponieważ odcinek w tym momencie się skończył.

Naprawdę niezła reżyseria i scenariusz: dobre tempo, płynne przejścia między scenami, chwyty typu retrospekcja, przedstawienie bohaterów i związanie akcji. Muszę też pochwalić ujęcia pod różnymi ciekawymi kątami, bez deformacji. Wszystko dobrze się rusza i wygląda, nawet jeśli jest komputerowe – no, może oprócz płomieni po wybuchu samochodu – kolorystyka jest dobra, łącznie z tęczowymi efektami zaklęć, takoż projekty postaci, ze ślicznymi panienkami na czele, a gwiaździste niebo nad pustynią wyszło naprawdę świetnie. Do tego energiczna, dobrze dopasowana muzyka w tle i odrobina czarnego humoru w stwierdzeniu o kosztownej trumnie. W sumie po prostu porządna rzemieślnicza robota i może powinno mnie dziwić raczej to, że mnie to dziwi?

Leave a comment for: "Sekai Saikou no Ansatsusha, Isekai Kizoku ni Tensei Suru – odcinek 1"