Sekai Saikou no Ansatsusha, Isekai Kizoku ni Tensei Suru – odcinek 3

No muszę przyznać, że pewne zaskoczenie jednak było, i to chyba na plus, chociaż taki trochę ambiwalentny. Ale to na końcu odcinka, tymczasem mała – ale jednak starsza od Lugha o trzy lata – Dia uczy naszego bohatera posługiwania się magią. W pierwszym rzędzie skutkuje to niemalże atomowym wybuchem tzw. kamienia Fahr, służącego do gromadzenia many; wynik pomiaru zasobu chłopka: DUUUŻO (a to przez te przemyślnie dobrane skille). Rodzice mimo utraty wszystkich szyb w domu są zachwyceni. Kolejne zaskoczenie dziewczynka przeżywa, gdy próbuje ustalić, jaki żywioł jest jej podopiecznemu najbliższy. Otóż – wszystkie! Tymczasem niezwykłą rzadkością jest mieć choćby dwa (ona ma). Kolejny krok to coś w rodzaju przebudzenia magii, wizualnie „zabarwienia” jej, co Dia nazywa „pierwszym razem”, obiecując Lughowi, że będzie mu dobrze – i jest… W głowie pojawiają mu się przy tym symbole zaklęć, ponoć wlewane ludziom przez bogów (im więcej się czaruje, tym więcej zaklęć z czasem przybywa), i po chwili udaje mu się wyczarować kawałek miedzi. Potem sobie ćwiczą te kreacje, aż chłopak prosi nauczycielkę, by zapisała znane jej zaklęcia, i porównują ze sobą zapis stworzenia miedzi oraz żelaza. Różnice w zapisie to liczby i bohater – a moim zdaniem to dopiero jest skill! – rozpoznaje w nich liczby określające fizyczne właściwości tych metali, konkretnie ciężar właściwy, temperaturę topnienia i masę atomową. Co pozwala mu opracować własne zaklęcie i stworzyć sztabkę złota (podaje właściwe parametry z pomięci, no wow), po czym sztuka udaje się też Dii, chociaż najpierw zaklęcie musiało zostać zapisane przez Lugha (to najwyraźniej kolejny skill – naprawdę dobrze je wybrał). I tak, ich też zastanawia, dlaczego nikt do tej pory na to nie wpadł, a wszyscy bazują na boskich objawieniach…

Następnie radośnie, a w tajemnicy przed publiką, dzieci tworzą sobie magiczną broń palną, od strzelb po coś w rodzaju samobieżnego działa, ale to wciąż zdaniem Lugha za mało, żeby w przyszłości załatwić Bohatera – albowiem wszystkie te zabawy mają w tle ten właśnie cel. Tymczasem nadchodzi czas rozstania z Dią i oboje wymieniają prezenty: młoda dostaje magicznie stworzony nóż ze stopu beta tytanu, a młody kamień Fahr, na którym mu bardzo zależało, ale są one mocno reglamentowane. Obiecuje też przybyć na wezwanie Dii, a ona zapowiada, że jeszcze się zobaczą, co jest dość oczywiste po pierwszym odcinku. I spaniu w jednym łóżku, na razie zupełnie niewinnym.

Dzięki niesamowitym efektom tego przyspieszonego kursu magii ojciec Lugha postanawia odkryć przed nim „prawdę” o ich rodzie i zabiera go do więzienia dla skazanych na śmierć. Chłopak szybko się domyśla, że stanowią oni dla Tuatha De obiekty medyczno-magicznych eksperymentów oraz… ćwiczeń w zabijaniu. I właśnie to ma zrobić: po raz pierwszy zabić człowieka, konkretnie młodą morderczynię, która rozpaczliwie błaga o życie. No i cóż – Lugh jednym błyskawicznym ruchem odcina jej dłoń swoim super nożem, obiecując, że umrze bez bólu, kiedy upływ krwi pozbawi ją przytomności, ale zanim to się stanie, a widz ochłonie z wrażenia, dziewczyna wybucha wyzwiskami, z których wynika, że miała obiecaną wolność, jeśli zmiękczy młodego zabójcę in spe łzami. Znaczy Lugh zdał kolejny test tatusia, bo dziewczyna ginie, czego jednak nie pokazano i chyba dobrze. W każdym razie tutaj właśnie ogarnęły mnie nieco ambiwalentne odczucia… No ale mamy w tytule asasyna, nie? Więc będzie zabijał, z zimną krwią i nie tylko z odległości. Przy czym ciekawy jest wątek z kolejnym pytaniem bohatera, skierowanym do ojca: dlaczego nie wychował go na pozbawione emocji narzędzie do zabijania (pamiętamy, że takie było jego doświadczenie z poprzedniego życia). Starszy Tuatha De odpowiada, że człowieczeństwo jest ważną bronią w tym fachu i że nie mogą być bezmyślnymi narzędziami wykonującymi rozkazy, lecz muszą umieć je oceniać, mając czyste serce i umysł. Lugh częściowo rozumie, a częściowo nie i ja też tak mam, ale po tych trzech odcinkach jestem jednak skłonna dać animce szansę, by mi swoje racje wyłożyła jaśniej i obszerniej. Zobaczymy, czy jej się to uda.

Jeśli chodzi o technikalia, to jest po prostu okej – nie widzę powodu się czepiać ani rozwodzić na temat, chociaż tła są raczej z generatora, ale animacja jest dość płynna, oszczędności sensowne i bez przesady, a  okazjonalnie robi się nawet ciekawie wizualnie. Podobnie muzycznie, zwłaszcza podoba mi się opening i skrzypcowe crescendo w dramatycznych momentach. Cóż, na ten moment jestem na tak.

Leave a comment for: "Sekai Saikou no Ansatsusha, Isekai Kizoku ni Tensei Suru – odcinek 3"